czwartek, 26 sierpnia 2010

2. Nadzieję trzeba czasem gonić.


Papieros trzymany w ustach powoli zaczął przypiekać mu wargi. Dante chwycił szybko za filtr i zgasił ogień na blacie biurka, tworząc kolejną ciemna plamę na drewnie. Niedopałek wylądował gdzieś w kącie pomieszczenia, odbijając się od ściany za plecami łowcy.
Na biurku leżało tekturowe pudełko po pizzy, niemal już puste. Unosił się z niego ciepły zapach sztandarowego dania Włochów. Niezwyczajnie obok kartonu nie było opartych o blat nóg Dantego. Mężczyzna nie miał czasu na obnoszenie się ze swoją arogancją.
Myślał, a jego mózg zamienił się w tymczasową autostradę myśli.

Nigdy nie miał styczności z aniołami. Demony, owszem, to przecież jego chleb powszedni. Spotykał się także z potworami podającymi się za boskich posłańców, lecz przyjmował to z rozbawieniem i przymrużeniem oka. Żałował teraz, że nigdy nie rozwinął w sobie myśli o tym, że skoro istnieją demony, to anioły także muszą gdzieś żyć. Może gdyby wcześniej wpadł na ich trop… Z drugiej strony, nigdy by nie przewidział że te pozornie miłe i nieszkodliwe istotki mogą się okazać złośliwe. Bo Dante nie wierzył, by bóg, jeśli istnieje, uczynił coś takiego.
Zapalił kolejnego papierosa. Dym wypełnił mu płuca niczym woda wyschnięte koryto rzeki. Nawet go nie ruszała specjalnie wizja krwiożerczego raka. Tylko jedna osoba zaprzątała jego myśli.
Rayne. Gdzie ona mogła, do cholery, być?
Myśl, chłopcze, myśl!

Ten piękniś mówił o miejscu, gdzie jest szczęśliwa. Z pewnością nie będzie to nawet w okolicy, gdzie kiedyś łowca się pojawił. Bo przecież był nieczysty, a ona miała teraz żyć w spokoju z dala od niego. Absurd. Irytowało go to do tego stopnia, że strącił z biurka karton po pizzy wraz z parą pistoletów, które miały nieszczęście być w pobliżu. A co, niech wystrzelą. Co go to obchodzi?

Wstał z krzesła i zaczął się przechadzać nerwowo po pokoju. Znał to miejsce tak dobrze, że nawet z zamkniętymi oczyma mógłby wskazać gdzie znajduje się dany pyłek kurzu. Nieświadomie zaczął powtarzać pewien schemat. Okrążał sofę (och, ile on miał wspomnień z tą sofą..!), kopał nogę stolika dumnie prężącego się przed obojętną kanapą, dochodził do okna, po czym zawracał do biurka, by od nowa zacząć ów spacer. Sofa, kopnięcie w stolik, okno, biurko. Sofa, stolik, okno, biurko. Kurwa.
Uderzył pięściami w ścianę. Poleciał tynk.
Był bezsilny. Po raz pierwszy od długiego czasu, on, potężny syn sławnego Spardy, którego lękał się sam władca piekieł, był bezsilny!

*

Wymęczone drzwi zaskrzeczały pod czyimiś dłońmi. Tyle razy były wymieniane, że nawet zawiasy by tego nie zliczyły. Pukanie odwróciło na chwilę uwagę Dantego od jego frustracji.
- Proszę. – rzekł głośno, by ów ktoś na zewnątrz mógł usłyszeć te słowa. Ukradkiem zgasił papierosa.
Do agencji „Devil May Cry” stosunkowo pewnym krokiem wmaszerował człowiek. Mężczyzna o ciemnej, spalonej słońcem skórze i włosach powoli oddających się urokom siwizny. Lekkimi sandałami stawiał ciężkie kroki. W hawajskiej koszuli gość wyglądał jak turysta.
- Dzień dobry. – przywitał się facet. Dopiero teraz Dante zauważył młodego chłopaczka, który cicho dreptał za ojcem. Dzieciak miał podbite oko. Pieprzona patologia.
- No, jak dla kogo. – mruknął. – Jaki problem?
Łowca usiadł na stoliku, nad którym przed chwilą tak zawzięcie się znęcał. Gestem głowy wskazał gościom sofę.
- Mhm, widzi pan, panie Dante, ostatnio tak się jakoś dziwnie u nas dzieje, rozumisz. – mężczyzna pewnie dobiegał czterdziestki. Miał dość prowincjonalny akcent, co w normalnych warunkach rozbawiłoby pana Dantego. Lecz nie dziś. Obdarował tylko oboje beznamiętnym spojrzeniem. Facet nie zraził się, kontynuował. – Odkąd przygarnęliśmy takiego no, kocura zwykłego, dachowca, rozumisz pan? No i odkąd go mamy, wszystko nam się nie dzieje dobrze. Starej się pogorszyło, a zwierzęta zaczęły nam padać jak te, no, muchy. Syna okradli i pobili, a mi pole nie obrodziło. I mnie się zdaje, że to demony, rozumisz… Panie Dante..?
Srebrnowłosy westchnął po wysłuchaniu tych wynurzeń. Przeczesał sobie czuprynę palcami w geście wyrażającym stres.
- Nie zajmuję się takimi rzeczami. Demony inaczej działają… Rozumisz. – dodał po chwili.
- Ej, to nie pomoże nam pan? – niedoszły zleceniodawca oburzony postąpił krok naprzód.
Łowca demonów pokręcił głową przecząco. – Nie. Zresztą, i tak miałem zawieszać działalność na jakiś czas.
- Ale dlaczego? – drążył tępo mężczyzna.
- Bo lubię! Bogowie, człowieku, nie twoja sprawa! – warknął Dante.
Podniósłszy pistolety z ziemi spojrzał znacząco na swojego gościa. Ten chyba zrozumiał, bo zaczął zmierzać ku wyjściu. Wciąż jednak nie dawał za wygraną.
- Ale ja zapłacę, panie! Tylko ta jedna mała sprawa i pan se zamknie jak chciał! Ile to by kosztowało?
- Nic. – odparł chłodno Sparda. – Nic, bo agencja nie funkcjonuje na chwilę obecną. Wyjdźcie, proszę.
Zadziwiające, usłuchali. Właśnie przez takich ludzi Dante czasem traci wiarę w słuszność swej pracy.

Gdy urażeni wieśniacy zniknęli z jego siedziby, powietrze przeszył dzwonek telefonu. Dante chwycił za słuchawkę, byleby tylko aparat przestał brzęczeć.
- Devil May Cry, słucham? – tę formułkę mówił od paru dobrych lat. Nic więc dziwnego, że miał znudzony głos.
- Cześć, Dan. – wycharczał głośniczek w słuchawce. Głos Lady był ledwo słyszalny, najwyraźniej szeptała.
- Cześć, Lady.
W ich rozmowę wcięła się cisza. Na jedną małą chwilę, zdążyła jednak zasiać jakiś niepokój. Mężczyzna wsłuchiwał się w urywany oddech swej rozmówczyni.
- Chciałam się spytać, czy Rayne się znalazła…
Słowa bywają ciężkie. Zwłaszcza te niewypowiedziane. Coś na linii zakrztusiło się zgrzytem.
- Jak się znajdzie, dam ci znać. – westchnął. – Mhm, Lady, będę miał sprawę.
Kobieta zainteresowała się, choć nie było tego słychać przez telefon.
- Pamiętaj tylko, że masz u mnie spore długi.
- Skąd wiesz że chodzi mi o pieniądze? – mruknął łowca nieco urażony.
- Dante, ty odzywasz się do mnie tylko jak chcesz kasy.
- Mhm… Taak, chyba tak. No, ale tym razem chcę żebyś zrobiła coś dla mnie. – dramatyczna pauza. – Poszukaj dla mnie informacji o aniołach, co? Zawsze byłaś dobra w tych starych księgach.
Osoba po drugiej stronie słuchawki prychnęła. – Zgłupiałeś do cna. Niby czemu mam to robić?
- Proszę.
Westchnięcie.
- No dobra, no! Boże!
- Dzięki, kochanie – na usta Dantego wypełzł uśmiech satysfakcji.
- A pieniędzy ile potrzebujesz? – głos Lady ledwo ukrywał jej irytację.
- Ach, tak na bilet w dwie strony do Helsinek. I może jeszcze na pizz… - nie dokończył.
- Popieprzyło cię?! Nie jestem twoim kontem bankowym uświadom to sobie, do cholery! I co jeszcze?! Może nowe auto, co?! Nie ma mowy! – wybuch łowczyni trwał jeszcze długo. Na koniec obrzuciła Dantego kilkoma wyzwiskami i rozłączyła się. Ten zaś przyjął to z godnością, z pewnym rozbawieniem wręcz.

Odczekał może z minutę, po czym wykręcił numer i zadzwonił. Piszczący sygnał poirytował go tylko chwilę – Lady odebrała niemal natychmiast.
- Co znowu?!
- Kupię ci pamiątkę w Finlandii. – jaki jego głos był beztroski! Dante niemal zapomniał, że tak potrafił.
- NIE! – wrzask wydobył się z głośniczka.
Mężczyzna aż odsunął słuchawkę na bezpieczną odległość.
- Mówiłaś, że pomożesz mi jej szukać…
- A-a… - Lady straciła na chwile rezon. Po zbyt długiej ciszy, rzekła – Dobra… Dostaniesz te pieniądze i informacje.
- Dzięki. – powiedział szczerze Dante, lecz ona już tego nie usłyszała. Rozłączyła się.
To naprawdę duże szczęście, mieć kogoś tak oddanego jak ta kobieta.

Lady. Była łowczynią, lecz jak by się nie starała, nie potrafiła dorównać Spardzie. Nie brakowało jej nienawiści do demonów – tego miała aż nadto. Być może po prostu niemożliwością jest prześcignięcie pół demona. Dante miał jednak pewne teorie, wątpliwości, których wolał nie rozwiewać. Gdyby się potwierdziły, jego życie prywatne zapewne zatrzęsłoby się w posadach. Chyba dlatego nie używał imienia właścicielki dwukolorowych ocząt. Odkąd nazwał ją Lady do tej chwili uparcie trwał przy tym pseudonimie. Była to też rzadko spotykana uprzejmość z jego strony – imię łowczyni było symbolem jej przeszłości, o której starała się zapomnieć. Mary… Dante nieco żałował, że tak ładne imię kurzy się nieużywane w pamięci coraz mniejszego grona osób.
Bo choć Lady była wybuchową, miejscami dziecinną, trudną w obsłudze istotą, on naprawdę był wdzięczny losowi, że ją ma. I nie chodziło tylko o względy finansowe.

Tak sobie myśląc, podniósł z ziemi pudełko po pizzy i odłożył je na pokaźną już stertę kartonów. Rozejrzał się po pokoju, ze świadomością, że niedługo opuści to miejsce na czas bliżej nieokreślony. Westchnął, po czym poszedł się pakować.

*

Lotniska mają to do siebie, że deformują proporcje. Człowiek, który trafia w takie miejsce traci na znaczeniu w całym tym ogromie, a jego cele rozmywają się na tablicy z godzinami odlotów i lądowań. Takie przybytki działają jak pryzmat, który rozszczepia na wątpliwości ludzkie wartości. Dlatego Dante nie lubił lotnisk, mrowisk cuchnących pośpiechem.
Siedział na plastikowej ławce, gdzie czekał na swój samolot. Rozsiadł się wygodnie, kładąc nogi na czyjejś walizce. Bawiły go nieprzyjazne ludzkie spojrzenia. Czas mozolnie skapywał z wskazówek wielkiego zegara wiszącego na jasnej ścianie wielkiej sali.
Kto by przypuszczał, że jego umysł, by pozbyć się wątpliwości, wysiedli wszystkie myśli z jego głowy. Nie myślał, czekał. Nawet się nie irytował.

Damski głos wylewający się z niewidocznych głośników oznajmił płynną angielszczyzną, że pasażerowie lotu LO281 powinni pakować się do samolotu. Dante wstał i rozciągnąwszy się, zarzucił sobie na ramię futerał na gitarę wraz z średniej wielkości torbą podróżną, w której szeleścił plik papierów od Lady. Tym swoim sztandarowym zdecydowanym krokiem podążył ku bramce, gdzie już czekała stewardessa o zagubionym wyrazie twarzy. Podał jej bilet, ona skinęła głową i wypuszczając powietrze z płuc puściła go na zewnątrz. Łowcy przez myśl przebiegł pomysł zapalenia, lecz rozsądek podpowiedział mu, że chyba nie ma na to czasu. Wzruszył ramionami.

Gdy już siedział w samolocie, na ciasnym siedzeniu, spoglądnął raz jeszcze na świat, który właśnie opuszczał. Uśmiechnął się. Przynajmniej będzie się coś działo. No, i w końcu będzie mógł opieprzyć Rayne że dała się tak zwyczajnie porwać.

6 komentarzy:

  1. ;D super ci wychodzi pisanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doberek, czytam od początku o przygodach twojego łowcy i coraz bardziej mnie wciąga to. Byłam tez na tym wcześniejszym blogu. Świetne opowiadanie.
    1."Bo Dante nie wierzył, by bóg, jeśli istnieje, uczynił coś takiego." {To chodzi ci o Boga, w którego wierzymy czy jakieś bóstwo?}
    2. "Dym wypełnił jego gazetowe płuca niczym woda wyschnięte koryto rzeki." {Nie wiedziałam że Dante ma płuca z gazet! Nie lepiej byłoby po prostu tak bez "gazetowe" napisać?
    3. "obojętna kanapa, skrzeczące drzwi" {a wśród tego w uszach dudni mi} {może lepiej jak skrzypiące drzwi?
    4. "Tym swoim sztandarowym zdecydowanym krokiem podążył ku bramce..." {chodzi ci może o standardowy? a jeśli to ma być sztandarowy, no cóż}
    VIPERA

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Chyba masz rację. to że ja w boga nie wierzę i z tego powodu nie piszę go z dużej litery, nie oznacza, że inni to wiedzą. Aczkolwiek nie widzę w tym jakiegoś wielkiego problemu.
    2. O rany, kobieto. Jeśli nie zauważyłaś, liryzuję swoją prozę. Chociaż dam Ci trochę racji, określenie "gazetowe" jest dość, hm, wysublimowane :3
    Aczkolwiek to jest przenośnia. Nie można tego traktować dosłownie. Jeśli napiszę, że ma Danteusz ma serce z kamienia, wytkniesz mi że to niemożliwe, bo by nie żył?
    Ale tak sobie myślę, że chyba zmienię na papierowe... :)
    3. Nie do końca wiem o co Ci chodzi. "Skrzeczące" ożywia te drzwi, toż samo z obojętną kanapą. Gdy we wnętrzu nie ma nic żywego, tę role muszą przejąć przedmioty, by opisy były dynamiczne.
    4. No nie no. Sztandar. Coś charakterystycznego. A standard kojarzy się z rutyną. Nie o to mi chodziło.

    Ale dziękuję za tę krytykę, mało budującą, ale jest! No i fajnie, że wczułaś się w klimat i zwracasz uwagę na to, co piszę.
    Naprawdę mi miło. Aż szybciej zabiorę się do pisania wyjaśniacza :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta rozmowa z Lady nieźle mnie rozbawiła.
    "- Skąd wiesz że chodzi mi o pieniądze? – mruknął łowca nieco urażony.
    - Dante, ty odzywasz się do mnie tylko jak chcesz kasy."

    DANTE is THE BEST!!!
    margaret.w

    OdpowiedzUsuń
  5. Rany, Helsinki!!!!! Moje marzenie <3 Och.. tam blisko jest Espoo... i jezioro Bodom! Aa!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe! Rozmowa z Lady jest zabójcza :D Dante to ma tupet, no i jest taki... Dantowaty:D Heh. Nie umiem pisać tak jak Ty, więc wypada mi jedynie oddać w prostych słowach, to co sądzę: Świetnie piszesz! - patience

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3