piątek, 3 grudnia 2010

Schneizel - Strach przed cudem.

Piosenka :


Opis :

Jeden mały, agresywny ruch i już ból wszedł na scenę. Niemiłe uczucie przeszyło na wskroś rękę, którą trzasnęłam go po twarzy. Cierpienie osładzał mi fakt, że chłopak leżał na ziemi, trzymając się za szczękę.

Minęła chwila podczas której oboje ujarzmialiśmy fizyczny ból. To całkiem fajna sprawa, zamiana psychicznych cierpień na materialne sińce. Schneizel nic nie mówił. Ja też. Nikt nie ujawniał się z uczuciami. Dopiero gdy podniósł na mnie wzrok, mogłam się domyślić, co czuje. W jego zielonych oczach lśniły łzy. Choć może to słabe światło z ulicznej latarni tak się dziwnie załamywało.

Chciałam poczuć wyrzuty sumienia, lecz te jakby mnie opuściły. Zapewne gniew jak chwast zajmował ich miejsce.

- Mówiłam, żebyś się nie mieszał do tych magicznych badziewi! - nie mogąc znieść ciszy, wydarłam się na niego. Przypadkowy przechodzień zerknął na mnie z obawą i przyspieszył kroku. Po chwili już go nie było.

- Mówiłaś. - przytaknął bezwiednie. Podniósł się z ziemi, poprawił czarną, wełnianą czapkę na głowie, która schodziła mu na brwi. Odkąd go znam, nosi ten grunge’owy gadżet.

- A ty zrobiłeś odwrotnie!

- Wiem.

Ręce mi opadły. Jego bierność w tej rozmowie była przytłaczająca. Mój gniew powoli umierał.

- Dlaczego?

Milczał przez jakiś czas. Gdyby się przyjrzeć, można by zobaczyć minimalne drgnięcia jego warg - próbował coś powiedzieć, wydać na świat parę ulotnych, ważkich słów. Wszystkie jednak poronił. Dopiero po chwili, gdy wybrał już zdania, które chce użyć, odezwał się cichym głosem. Zazwyczaj mówił głośno i pewnie, bezczelnym tonem.

- Wiesz, będę musiał dużo Ci opowiedzieć, żebyś zrozumiała. - otworzyłam usta, z naturalną odpowiedzią na języku, lecz on nie dał mi nic powiedzieć. - Tak, wiem, że chcesz to usłyszeć mimo to. No to dobra, słuchaj. Tylko wiesz, nie lubię mówić o sobie no i...Zresztą.

Tak jak ja, był Węgrem. Zanim to potwierdził, podejrzewałam go o obcokrajostwo - był taki światowy. Nie powiedział nic o swojej rodzinie. Mówił jedynie o rzeczach, które jakoś wpłynęły na jego niedawną decyzję. Opowiedział więc o swoim dzieciństwie, o nieprzespanych nocach, o głosach, o niepewności. Malował słowami obraz zagubionego chłopca, z całych sił próbującego się odnaleźć. Wzbudziło to mój podziw - ja bym tak nie potrafiła. On jednak dawał radę. Dzielnie żył z tym swoim dziwnym darem. Może wytrzymywał to, bo wszystko to, co go bolało spychał na margines. Odrzucał, zapominał, zabijał. Zakopał swoją inność pod intensywnym trybem życia i różnymi nałogami. Zresztą, to dzięki uzależnieniu od nikotyny go poznałam. Nie powiedziałabym wówczas, że ten brązowowłosy, swobodny i pewny siebie chłopak jest egzorcystą. Choć i teraz tak bym nie powiedziała. Po prostu nie ma odpowiedniego miana na jego zdolności.

Śmiałam się, gdy opowiadał o wskrzeszaniu kota. Ponoć wciąż po Budapeszcie błąka się kocur z dziurą w głowie. Ten śmiech był próbą oswojenia smutku, jakie budziło jego zagubienie.

Umykało mi to, co mówił, a mówił dużo. Wspominał coś o strachu. Lęku przed wszelkimi cudami i miłością do zwyczajności. Nie rozumiałam tego. Albo nie chciałam zrozumieć. Decyzja o wysłuchaniu jego opowieści była pochopna - ciężar jego smutku był trudny do zniesienia. Może dlatego nie chciałam do końca wszystkiego pojmować.

A kiedy już myślałam, że wypalił wszystkie swoje słowa, dodał szeptem "Ta moja zdolność do komunikacji się z innymi światami... I całe to czerpanie energii ze świata... To jest jak klątwa. Jeśli jest gdzieś obok mnie szczęście, natychmiast ucieka."

Zapaliliśmy, w milczeniu. Jakby nic się nie stało. Wszystkie świństwa, jakie zawierał skręt ulatywały ku niebu, choć część z nich zapadała głęboko w nas. Jak słowa...

- No Schniezel. To teraz będziesz się parał zabijaniem demonów. Jak bohatersko.

- Oj tak. Zajebiście, co?

Zdjął z głowy zmęczoną ciągłym używaniem czapkę, uwalniając swoje mlecznoczekoladowe włosy. Pożegnał się machnięciem dłonią i odszedł. Patrzyłam, jak ten człowiek o jasnym, swobodnym charakterze znika pośród spowitej mrokiem ulicy. Przytłoczyła go własna szczerość, a ja nie miałam dość sił, by być mu oparciem. Nie mając wyboru, bezsilna oddaliłam się od tego wszystkiego w tak zwaną ‘swoją stronę’. Uciekłam do świata, w którym nie ma demonów, nie ma darów, jest tylko uwięziona empatia. Chociaż wiedziałam, że gdzieś tam na rubieżach rzeczywistości są te wszystkie rzeczy, to wolałam na chwilę o tym zapomnieć. Bo tak jest bezpieczniej. Bo tak zrobił Schneizel.

1 komentarz:

  1. Za pierwszym razem, kiedy przeczytałam jego imię, aż gały wypadły mi z orbit i zaczęłam się chorobliwie śmiać, gdyż zamiast Schneizel przeczytałam Schnitzel, czyli po prostu sznycel... hehe. : P Okej, a teraz co do samego tekstu, to: piszesz fajnie, mnie się tam podoba. :D Chociaż zaczęłam czytać twoje opowiadanie od tego tekstu, a ściślej mówiąc, to właściwie od takiego specyficznego opisu postaci (właśnie, fajny miałaś pomysł z tymi pojedynczymi opisami), to coś czuję, że to co robisz jest dobre. ^^ Nawet mi przypomniałaś ogółem o DMC (jak ja mogłam o nim zapomnieć!? :OO), że aż mnie tknęło w ten zapyziały móżdżek i może też wywrajtuje jakiegoś ff.
    Podsumowując: podoba mi się, tak dalej, natchnęłaś mnie, co się rzadko zdarza.
    "Bo tak powiedział Sznycel" XOOO Jakbym coś tchnęła w kierunku mojej kariery ułomnej pisarki blogowej, to Cię poinformuję, choć nawet nie wiem, czy ty byś sama chciała przeczytać moje wypociny. W każdym bądź razie błaaagam cię na kolanach, abyś to zrobiła. :D Lecę czytać dalej.
    Podpisuję się jako: Biała. :OO (nie lubię znikać bez podpisu, a tutaj, jeżeli nie chce się podawać jakiś dziwnych kont i adresów, trza zaznaczyć "Anonimowy", co mnie nieco przeraża. :C)
    Życzę powodzenia. :DD

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3