Opis :
Przystanek. Kilka zmarzniętych osób szczelnie opatulonych kurtkami, garść wulgaryzmów na ścianach i spaliny zastępujące powietrze. Siedziałam tam już cały, cholernie długi kwadrans. Dziewczyna obok mnie zapijała mróz tanim winem w przezroczystej butelce. Spod kaptura wyłaniało się parę jaskrawych, czerwonych kosmyków.
Przypominała mi kogoś. Nawet nie musiałam grzebać w pamięci.
Pojawiła się kiedyś w mojej rzeczywistości pewna ruda istota, która od zawsze oscylowała pomiędzy dwoma pozornie różnymi stanami - stanem permanentnego szczęścia i stanem nietrzeźwości. To był jej sposób na nie zauważanie wszystkich tych smutnych rzeczy, które podsuwa nam los.
Nie wiem, jak miała na nazwisko, znam tylko jej imię - Rayne. Mieszkała w moim mieście, lubiła chodzić na plażę. Tam spotkałam ją po raz pierwszy. Wydawała się być równie ulotna co wiatr głaskający morze. Drobna budowa i skóra w kolorze białego piasku. Miała zapatrzone w dal niebiesko-szare oczy. Nie podeszłam do niej wtedy. Zbyt wiele odwagi kosztowała wejściówka do jej świata.
Ale ona nie dała mi o sobie zapomnieć. Przynajmniej raz w tygodniu widywałam ją na brzegu morza. Czasami siedziała na wydmie, czasem spacerowała powoli wzdłuż linii fal, muskając bosymi stopami lękliwą wodę. Było w niej coś dziwnego; Gdy ją widziałam, miałam ochotę uciekać z plaży, byleby zniknęła mi z oczu. Wyobrażałam sobie, jak podchodzę do niej z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy i mówię głębokim głosem "To miejsce jest za małe dla nas dwóch".
Za którymś razem przysiadła się do mnie. Długo szum fal służył nam za słowa. Nawet na nią nie spoglądałam, sparaliżowana nieśmiałością. Nie, żebym była osobą bojącą się świata. Po prostu w tej dziewczynie siedziało coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. W końcu, po długiej chwili milczenia, stwierdziła że jest zimno i że chyba pójdzie do domu. Rzuciła jeszcze swoje imię, pomachała mi z uśmiechem i odeszła. Widziałam, jak pochłaniają ją zabudowania miasta.
Od tego czasu zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą. Te rozmowy były bardzo specyficzne - przesycone jodem i niepoprawną szczerością. Z czasem zaczęły przynosić niezrozumiałą ulgę, działały jak terapia po traumach świata. Co jakiś czas można było odnotować przebłyski wolności.
Rayne miała mnóstwo uroku osobistego. Nawet jej małe złośliwości nie potrafiły zepsuć aury, jaką wokół siebie rozsiewała. Miała dobre poczucie humoru i nieraz śmiała się sama z siebie. Śmiała się również z rzeczy poważnych, takich jak śmierć czy wisząca nad jej rodziną ekstradycja z Finlandii do kochanej mateczki Rosji. Nie kryła się ze swoimi problemami, nie kłamała, że nie ma skłonności do depresji. Była taka, jaka była i to czyniło ją kimś niezwykłym. Pomimo kłopotów z własną tożsamością, rodziną, prawem i alkoholem radziła sobie w życiu. Przynajmniej to można było wywnioskować z chwil, które z nią spędziłam.
Czasem, ale tylko czasem nie widziałam w niej człowieka. Była jakby lisią królową przyobleczoną w ludzką naturę. Trudno to wyjaśnić. Trzeba by to zobaczyć, widzieć ją nucącą do księżyca. To by wyjaśniało, dlaczego była taka... Inna. Wrażliwa, lecz silna. Radosna, a jednak smutna. Wybuchowa i jednocześnie wyrozumiała. Pełna skrajności, jak świat.
Któregoś dnia zniknęła. Nie wiem, co się z nią stało. Mogę sie tylko domyślać. Może przenieśli ją jako imigrantkę, a może uciekła. Nie raz mówiła mi, że chciałaby dogonić swoje marzenia, przypilnować by miały właściwy odcień nierealności. Mam nadzieję, że jej się to udało.
Zdjęłam z głowy kaptur z kocimi uszami. Pozwoliłam chłodowi dotknąć mojej twarzy. Przez te wszystkie wspominki ogarnęła mnie melancholia. Plus jest taki, że wypełniłam sobie nimi czas i właśnie nadjeżdżał mój autobus. Uśmiechnęłam się do siebie. "To jest właśnie sztuka życia, Donnie."
Naprawdę, jesteś świetna... Piszesz jakieś książki? Błagam, chcę mieć taką na swojej półce! ~ V.
OdpowiedzUsuńUm... Mam zamiar. W sumie to najlepsze wyjście dla kogoś takiego jak ja - siedzieć w domu i pisać. ^ ^"
OdpowiedzUsuń