A. I nie mogłam zdecydować się na żadną piosenkę, dlatego są dwie. A co, mamy święta. Więc...
Wesołych świąt~!
Coś namiętnie i z pasją mąciło mu w głowie. Kac. Kolory nieprzyjemnie kłuły go w oczy, a wspomnienia z ostatniej nocy opuściły jego umysł bez pożegnania. Mimo to z pewną melancholią spoglądał na puste łóżko. Plama po alkoholu zasłoniła się niedbale pofałdowaniem prześcieradła, pościel marszczyła swoją powierzchnię. Ona również wiedziała, że niedługo ślady po minionej nocy pochłonie nieubłagana przeszłość.
Dante westchnął i zaczął szukać swoich ubrań. Uzyskawszy co ważniejsze części garderoby, poszedł na dół. Nieubłagany oprawca, kac, wymyślnie torturował mężczyznę pragnieniem. […] Parę stłumionych ziewnięciami stąpnięć bosych stóp i już był w kuchni.
Zaskoczenie zatrzymało go w pół kroku.
Zamroczona przepiciem młoda kobieta półleżała na stole. Wpatrywała się uparcie w obdrapany kubek z parującą herbatą. Mruczała coś do siebie niezrozumiale – jej słowa pochłaniały rude włosy jak opaska przykrywające połowę jej twarzy. Niektóre kosmyki zdołały się przedrzeć przez tamę jej skrzyżowanych rąk i przykleić się do blatu. Wymięte nijakie ubrania odejmowały jej powagi i lat. Może właśnie przez to zdawała się być realna jedynie w połowie. Półdorosła, półleżąca, półprzytomna, pół mówiąca i półludzka. Ale była, ze zdziwieniem powtarzał Dante. To najważniejsze.
*
Dobry seks działa jak opium. Bałamuci zdolność do obiektywnego odbioru świata i sprzedaje tandetne, ulotne szczęście.
Trawa łaskotała każdy centymetr nieosłonionej skóry srebrnowłosego mężczyzny. Zmuszała go do ciągłego wiercenia się, przerzucania ciężaru ciała z jednego boku na drugi. Niewąsko irytowało to posiadaczkę głowy ufnie powierzonej jego torsowi.
Nagle Dante poczuł czyjeś zęby zaciskające się na jego ramieniu. Doskonale wiedział, do kogo one należały.
- Przestań mnie gryźć, bo będę miał twoją wściekliznę. – mruknął, przymykając oczy. Właśnie znalazł odpowiednią pozycję, pozwalającą na ucieczkę od łaskoczących źdźbeł.
- Wiesz, w miłości wszystko jest wspólne. – Rayne podniosła wzrok na kochanka. Wyszczerzyła ząbki.
- Mhm. – zauważył mądrze łowca.
Wiatr porwał jego mruknięcie, w zamian podarowując parze ciszę. Chwilę panoszyła się w ich okolicy, nie mącąc jednak chwilowego zadowolenia z życia, jakie było ich udziałem. Słodkie w smaku milczenie przerwała kobieta:
- Dan?
- Mhm?
- Dlaczego ze mną tu jesteś? – pytanie nie wisiało długo w przestrzeni. Mężczyzna natychmiast zestrzelił je śmiechem.
- Bo chyba cię kocham, idiotko. – musnął jej czoło wargami.
- Dlaczemu?
Dante wypuścił głośno powietrzu z płuc. Patrząc w niebo, dobierał myślom ładne, lecz niestrojne słowa.
- Bo jesteś Rayne. Taką pełną sprzeczności, wkurzającą istotką. Bo w jednej chwili jesteś gotowa zarżnąć mnie zużytą kartą kredytową , a w drugiej sentymentalnie nawijasz o białym domku z płoteczkiem, ogródkiem i watahą dzieci. Bo jesteś jakby połączeniem ognia z wodą, co mnie strasznie kręci.
Rayne wstrzymała się z wypowiadaniem słów na chwilę. Patrzyła na Spardę lśniącymi oczyma. W końcu uśmiechnęła się szeroko. Taki uśmiech jest sygnowany przez szczerość i może zaistnieć jedynie u człowieka szczęśliwego.
- To dziwne, bo ty też jesteś pełen przeciwieństw.
- Tak? – udał zdziwienie. – W takim razie wychodzi na to, że to nie miłość, a narcyzm.
*
Drzwi trzasnęły dumnie, złośliwie sprawdzając wytrzymałość zawiasów. Chwilę później dało się słyszeć stłumione przez ściany zgrzytnięcie blokowanego zamka i szuranie ciężkich przedmiotów przesuwanych w celu uniemożliwienia wejścia do łazienki komukolwiek.
Dante zaklął nieelegancko. Oklapł na łóżko i począł intensywnie wpatrywać się w zamknięte drzwi. Póki co trzymał emocje na smyczy, zastanawiając się nad zaletami i wadami połączenia sypialni z łazienką. Nie doszedł do żadnego wniosku – przeszkodził mu niepokój. Z sąsiedniego pomieszczania, w którym zadekowała się Rayne, zaczęły dochodzić szlochy. Niewiele zwlekając, łowca dopadł drzwi i załomotał w drewno szaleńczo. Na chwilę odgłosy płaczu umilkły, lecz gdy Dante zaczął nawoływać do otworzenia łazienkowych wrót, te wznowiły się.
- Rayne, do cholery! Otwórz te pieprzone drzwi!
- Nie! – odpowiadała tak na każdą jego prośbę.
- Otwieraj!
- Nie!
Z każdym słowem niezgody płakała coraz mocniej.
Bezbronny wobec jej łez, Dante osunął się na podłogę. Oparł głowę o nieszczęsne drzwi.
- Dlaczego płaczesz..? – wymówił te słowa cicho, nie spodziewając się, że przedrą się one przez zaporę z drewna i ścian. Po chwili jednak dostał odpowiedź.
- Nawet mnie nie przytuliłeś, kiedy wróciłeś…
- Bogowie! Byłem zmęczony po robocie i mogłem myśleć tylko o spaniu! – powód szlochu Rayne wywołał w Spardzie irytację. Nie spodziewał się, że emocjonalne rozstrojenie wywołane ciążą będzie aż tak odczuwalne.
- Po prostu mnie nie kochasz! A co ja zrobię sama z dzieckiem?! – głuche uderzenie pięści o twardą powierzchnię.
- Nic, bo nie będziesz kurwa sama! – mężczyzna wstał – Otwieraj te drzwi!
- Nie!
- W porządku! Sam je otworzę. – zawołał głośno. Zbiegł na dół, do salonu, by wrócić po niedługim czasie z mieczem w ręku. Stal błyskała posępnie w świetle żarówki, gdzieniegdzie ów blask pożerała zaschnięta krew. Pół demon zanurzył stal w oniemiałych drzwiach, wyrywając zawiasy z framugi. Trzask łamanego drewna zagłuszył okrzyk zdziwienia Rayne.
- Pojebało cię?! – krzyknęła drobna kobietka, trzymając się za ledwo widocznie wydęty brzuch. – Nie mamy kasy żeby kupić nowe drzwi!
- Eee… - zbity z tropu łowca demonów stał w wejściu z mieczem w ręku pośród pozostałości po poczciwych drzwiach.
Rayne wpatrywała się w niego wściekłym spojrzeniem. Na stwierdzenie, że puste wejście w łazience może być ciekawym doświadczeniem zareagowała prychnięciem. Jej wzburzenie ugasił dopiero uścisk podarowany przez srebrnowłosego dorosłego chłopca.
*
- Nie mogę z tobą! – krzyknął młody Sparda. – Nie będę z tobą więcej spał, zboczony rudzielcu!
Rayne z naburmuszoną miną również krzyczała. Mówiła, że nie musi, że ona świetnie się czuje sama.
Dante skierował się więc zamaszystymi krokami ku łazience. Złapał za klamkę i zamachnął się, zdecydowany na teatralne trzaśnięcie drzwiami. Uzmysłowił sobie jednak w niedługim czasie, że zamiast klamki trzyma w dłoni pustkę. Zaczął intensywne poszukiwania drzwi.
Dobiegł go chichot ukochanej. – Palancie! Sam wyrwałeś te drzwi.
Zdezorientowanie szybko minęło, w jego miejsce wyrósł donośny śmiech. Awantura z sykiem rozpłynęła się w powietrzu.
*
Zmęczenie odbiło na pół demonie wyraźny, niemal niezmywalny ślad. Niechętnie pozwoliło mu na doczołganie się do domu w gęstą, duszną noc. Gdy stanął w progu, nie miał sił i chęci, by z impetem otworzyć drzwi. Cicho więc wszedł do środka, przymykając oczy. Jego umysł wciąż powtarzał neuronom jedno wyświechtane słowo – sen.
Przywitał go szeroki, senny uśmiech nieodsłaniający zębów. Był wycieńczony i słaby, lecz nagle okazał się być silny. Na stopniałym zmęczeniu wyrosła moc potrzebna do oddania daru – podniesienia kącików ust ku górze.
Dopiero wtedy Dante docenił wartość pojedynczego uśmiechu.
*
Łowca demonów dokładnie i skrupulatnie zajmował się swoim oczkiem w głowie – bronią. Czule czyścił każdy element, najwięcej czasu poświęcając pistoletom. To zajęcie zazwyczaj pomagało mu w uspokojeniu rozchybotanych uczuciami myśli.
Poczuł, jak ktoś mu się wpakowuje na kolana, odsuwając go od wykonywanej czynności. Odłożył srebrny pistolet na sofę i spojrzał w szare oczy intruza.
- Ja pieprzę Rayne, tobą trzeba się opiekować jak kotem.
Ruda wyszczerzyła zęby w chytrym uśmiechu. Wsunęła dłonie pod koszulę mężczyzny. Miała zimną skórę, więc Dante wzdrygnął się mimowolnie. Z zadowoleniem patrzyła na ogniki pojawiające się w jego oczach.
Pocałowała go lekko i stwierdziła:
- Pieprzyć to ty zaraz będziesz.
*
Ryk Dantego przeszył na wskroś agencję Devil May Cry.
- Raaaayneeeeeeee! Oddawaj moje cudeńka!
Z sąsiedniego pokoju odezwał się znudzony głos, niechętnie podnosząc się o kilka decybeli – Twoje co?
- Pistolety do cholery!
Cisza.
- Jak mi ich nie oddasz, nie będziemy mieli co żreć! – łowca wrzeszczał coraz rozpaczliwiej.
Cisza.
Dante wparował do pomieszczenia, w którym znajdowała się Rayne. Wbił w nią wzrok zdolny przerazić Lucyfera.
- Oddawaj je, inaczej nie będzie seksu przez tydzień!
- I tak za ciebie nie wyjdę.
- Jak ja cię zaraz… Grrrrrr!
Uśmiech zniknął z twarzy rudej, gdy rozeźlony mężczyzna skoczywszy na nią, przewrócił ją i omal nie połamał jej obojczyka.
Czasami Rayne zapominała, że żyje z pół demonem.
*
Nie mógł znieść jej milczącego, ciężkiego spojrzenia. Musiał zapytać, by nie zwariować.
- Co jest..? – mimo wszystko bał się dowiedzieć, co podarowało Rayne ten przerażająco przygnębiony wzrok.
Milczała. […] Otulił ją ramieniem i równieżumilkł. Czekał, aż będzie gotowa by obarczyć go swoim smutkiem.
- Dante, ja… - zaczęła, przerwała. Słowa ciążyły jej tak samo jak cisza. – Ja… Poroniłam.
Oniemiał. Życie tak go osaczyło, że z trudnością przychodziło mu artykułowanie emocji. Zresztą, nawet nie wiedział co chciałby przekazać Rayne. I to właśnie powiedział.
- To… Nie wiem, co powiedzieć… - zagryzł dolną wargę. Przytulił mocniej niedoszłą matkę.
- Przepraszam… - coś zmoczyło jego ubranie. Płakała.
- To przecież nie twoja wina. Przestań się mazać. – złapał ją za podbródek i delikatnie uniósł jej głowę - No, już…
Nic już więcej nie powiedziała tego dnia. W ciszy łykała łzy, nałogowo jak cukierki. Później on przyniósł skądś alkohol i usiadłszy na balkonie, zaczęli pić. Skończyli świtem, gdy Rayne zasnęła zmordowana głębia smutku i litrami alkoholu. Patrząc na jaskrawy, pastelowy brzask Dante posmakował rozpaczy. Po czym szepnął Rayne na ucho, że tak cierpieć może tylko z nią.
*
Powieki ognistowłosej kobiety szykowały się do snu. Lepiły się do siebie, rozpaczliwie pragnąc wzajemnego scalenia. Niechętnie otworzyła więc oczy na dźwięk własnego imienia.
- Jesteś lisem, wiesz? – stwierdził mrucząco jej kochanek.
- A ty popierdoleńcem. – mruknęła niewyraźne, zakopując twarz w zagłębieniu w jego szyi.
- Złaź ze mnie, zawszańcu! – warknął urażony Dante i zepchnął lisią kobietę z łóżka.
*
Na wskroś przeszyte blaskiem słońca oczy ledwie odróżniały kolory. Podczas godzinnej wędrówki, pełnej rozmaitych obelg w kierunku słonecznej pogody i ciężkich plecaków, oboje, Dante i Rayne uznali wycieczkę za wyjątkowo zły pomysł. Postój nie wydawał się więc złym planem.
Ruda usiadła na ziemi i zajęła się starannym opróżnianiem zapasów wody. Łowca demonów natomiast oparł się o pobliskie drzewo i zapaliwszy papierosa, pogrążył się w rozmyślaniach. Jego ręce odruchowo zagłębiły się w kieszeniach.
Rayne patrząc na niego fuknęła ze złością. – Nie stój tak pod tym drzewem bo za seksownie wyglądasz!
*
Drobnej, rudowłosej, ludzkiej istotce coraz lepiej szło radzenie sobie z bronią palną. Kolejny wystrzał popruł materiał ciszy na podwórzu. Jedynymi oznakami odrzutu było nieznacznie drgnięcie ramienia kobiety.
Młody Sparda podszedł do niej. Objął ją w pasie jednym ramieniem, drugą ręką odbierając swoją własność – czarny, połyskujący pistolet. Przyłożył usta do ciepłej skóry jej policzka.
- Wiesz, za każdą taką chwilę z tobą mógłbym zamordować całą ludzkość. A siebie też, a co.
Rayne uśmiechnęła się delikatnie.
- Drogie te chwile.
- Cholernie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Daj Donnie radość :3