wtorek, 7 września 2010

3. Świat, który przeszkadza cierpieć


- Pan Virtanen? Johann? – Dante poczuł, jak ktoś go łapie za rękaw. Materiał zaszeleścił, zagłuszając tłumione odruchy. Chyba był już spaczony tym ciągłym użeraniem się z demonami, bo ledwo powstrzymał się od obezwładnienia człowieka, który go zaczepił.
Odwrócił się z wmówionym sobie spokojem.
Osobą, która pomyliła go z niejakim Johannem Virtanenem był niski, krępy mężczyzna o dziecięcej twarzy. Miał typowo fińską urodę, jasne włosy, zaczesane do tyłu, oczy w kolorze nieba i skóra sprawiającą wrażenie nie zaznajomionej ze słońcem. W rękach trzymał kartkę z imieniem i nazwiskiem osoby, na którą czekał. Ubrany w gruby, brązowy płaszcz zabawnie prezentował się na tle sterylnego lotniska, wśród ogromu tłumów spieszących się na swój samolot. Wyglądał zupełnie jak nieszczęśliwe, zagubione dziecko.
Fin uśmiechnął się, przecząc wrażeniu, jakie sprawiał.
- Nie, musiał mnie pan z kimś pomylić.
- To niemożliwe… Miał być nie stary mężczyzna w białych włosach w mhm, oryginalnym ubraniu. I oto jesteście, proszę pana. - mężczyzna mówił powoli, nieśmiało, skrzypiącą angielszczyzną.
Dante ściągnął brwi. Włosy w kolorze śniegu były cechą charakterystyczną tylko i wyłącznie dzieci Spardy, reprezentowanych przez bliźniaków, Dantego i Vergila.
- Johann Virtanen? – zapytał spoglądając na kartkę. – Tak się nazywa ten człowiek?
Mężczyzna w brązowym kożuchu zagryzł wargę jakoś tak nerwowo. – Uhm, tak. To znaczy… Miał.. Używać takiego imienia.
- A naprawdę inaczej ma na imię? – podchwycił szybko łowca.
Fin zmieszał się. Skurczył się jakby i zaczął dukać angielskie wyrazy, przeplatając je słowami z rodzimego języka. W końcu zaklął siarczyście, po lapońsku, lecz ton głosu, którym to powiedział był tak nerwowy, że z łatwością można się było domyślić znaczenia jego słów.
- Tak, inaczej… - mruknął w końcu niechętnie. – Proszę, powiedzcie teraz, że pan nim jest.
Wzruszywszy ramionami, Dante kiwnął głową. – Tak, jestem nim.
- Seriously? – w niebieskich oczach blondyna zatliły się radosne iskierki.
- Nie.
Iskierki zgasły momentalnie. Westchnięcie tylko podkreśliło ten mord na nadziei.
- A co ten… - przelotne spojrzenie na kartkę – Johann miał tu, w Helsinkach, robić?
- Ach. To klasowej sławy… Nie.. – fin zmarszczył brwi, chyba niezbyt orientował się w języku angielskim. – światowej sławy i klasy pogromca potworów. – powiedział w końcu, uśmiechając się grzecznie. Zastanawiający był fakt, że mężczyzna mówił o człowieku parającym się tłuczeniem bestii z niezrozumiałym spokojem. Jedynie gdzieś pod niemal przezroczystą skórą można było dojrzeć cień lęku.
- Czy to nie jest przypadkiem facet mieszkający w krainie za siedmioma górami? – srebrnowłosy odpowiedział uśmiechem. Pobłażliwym, niezbyt szczerym. Zamierzał jednak dowiedzieć się jak najwięcej o tym łudząco podobnym do niego człowieku, dlatego pozwolił sobie na to małe przedstawienie.
- Nie żartujcie sobie, panie, proszę. Jakiś czas temu może i byłoby to na miejscu, ale teraz… To dlatego Pan Lönnrot postanowił wynająć pana Sch.. Johanna.
Obserwując swego rozmówcę, łowca zastanawiał się, czy wszyscy mieszkańcy Finlandii nie radzą sobie ze swoim gadulstwem. Po chwili namysłu spojrzał blondynowi w oczy z powagą i rzekł:
- No dobra, to teraz zabierz mnie do tego Lönnrota.
- A-ale nie mogę! Nie jesteście umówieni! – w głosie pulchnego faceta drżała panika.
- Pieprzyć. – mruknął Dante i wziąwszy fina za kołnierz, wyszedł z lotniska. Futerał na gitarę ciągnął się za nim, szurając o podłogę z dziwnym, metalicznym zgrzytem.

*

Fin miał na imię Tove i nie był ekstremalnym kierowcą. Po kolejnej minucie stania na skrzyżowaniu i czekaniu na odpowiednią okazję, Dante zaczął poważnie rozmyślać nad zamianą miejsc. Nie znał jednak Helsinek, które były istną dżunglą, zgubiłby się jako kierowca. Bo turysta w tym mieście był jak motyl pośród nocnych wariactw ciem. Drogowskazy jakby wyrwane z kontekstu, przypominały pamiątki po grabieży w jakiejś odległej krainie. Schludne, sterylne wręcz budynki dumnie prężyły się przed ulicami pokrytymi zadeptanym błotem. W którymś momencie z nieba zaczęły sączyć się szare krople. Z niemym wrzaskiem rozbijały się o szybę niebieskiego opla, po czym smętnie spływały na dół, patrząc na ludzi jakby z wyrzutem. Nad wielkim miastem o eleganckiej architekturze w oczach i niepokojem ulic pod paznokciami zawisły ciemne chmury, plujące bezbarwnym deszczem. Poznając stolicę Finlandii zza samochodowej szyby, Dante miał wrażenie jakby podróżował po spokojnym olbrzymie z skłonnościami psychopatycznymi.
Autem szarpnęło. Pasy z dziką przyjemnością wpiły się w barki fina, który jęknął cicho. Łowcę to ominęło, gdyż nie trapił się czymś tak błahym jak bezpieczeństwo jazdy i obył się bez zapięcia pasów.
- Nawet hamować nie umiesz? – prychnął Dante, nieco zirytowany już dyskomfortem jazdy.
- Przepraszam.. – mruknął Tove. Wyłączył silnik i po chwili już był poza autem, moknąc na deszczu.
Mężczyzna o platynowych włosach z nieukrywaną radością opuścił samochód. Rozciągnął się, trzasnął drzwiami porządnie, jakby chciał pokazać, że u niego wszystko w porządku.
Spojrzał na budynek, przed którym zaparkowali. Stara stylem kamienica, o brzydkim, brązowym tynku i małych okiennicach. Za towarzystwo miała wybrukowany placyk, będący prowizorycznym parkingiem , mały ogród i ulicę. Następne budynki wyrastały w dość dużym oddaleniu od kamienicy niby odstraszone jej aurą. Bo ten dom miał w sobie coś nieprzyjemnego. Zupełnie nie pasował do nowoczesnych Helsinek.
Fin zamknął auto i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Otworzył je bez pukania, co nie pasowało do jego nieśmiałości. Dante nacieszył się jeszcze chwilę orzeźwiającym deszczem, po czym podążył za towarzyszem.

Wchodząc, urwał czyjąś rozmowę. Tove rzucił mu spanikowane spojrzenie, a jego rozmówca zmarszczył brwi niespokojnie. Prawdopodobnie ów facet w szlafroku z niezadowoloną miną to Lönnrot. Z niewyspaniem wypisanym na twarzy walczącej z pierwszymi oznakami starości nie sprawiał najpoważniejszego wrażenia. Mimo to, na pierwszy rzut oka był widać, że jest wyraźnie starszy i dojrzalszy od lękliwego, pulchnego blondyna.

- Witam. – rzekł bez przekonania Dante, opierając się o framugę. Nie mógł stłamsić w sobie wrażenia, że to nie najlepszy pomysł ładowanie się w tę sprawę.
- Witaj, witaj – powiedział znajomy Tove’go, jakby budząc się. Gestem zaprosił gościa do środka. – Chciał pan ze mną porozmawiać?
- Tak. Chodzi o Johanna.. Vintenena? Nie pamiętam nazwiska. W każdym bądź razie, chcę wiedzieć kim jest.
Mężczyzna potrząsnął energicznie głową. Brązowe włosy zafalowały nieelegancko, zasłaniając półprzymknięte oczy fina.
- Nie mogę panu tego powiedzieć. Nawet nie wiem, kim pan jest.
- Żaden problem. – uśmiechnął się. – Dante Sparda. A ty jesteś Lönnrot?
Gdy te słowa wybrzmiały, skóra mężczyzny w szlafroku zbladła nieco. Tove błądził rozbieganym wzrokiem pomiędzy swoim znajomym a łowcą.
- Tak, Elias… – głos mu się łamał.
Srebrnowłosy przytaknął.
- No, to proszę Elias, powiedz mi o Johannie. – mówiąc to, Dante wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni płaszcza. – Mogę?
Lönnrot kiwnął głową powoli. Milczał chwilę, przypatrując się dymowi rozgaszczającemu się w pokoju. Mleczna, tytoniowa mgła dotykała wszystkich półek, jakby rozkoszując się hebanowym drewnem. Zajrzała nawet do kominka.
- W porządku. Rzeczywiście, mogę ci o nim opowiedzieć. Ale wykonacie jego zadanie.
Dante uśmiechnął się pobłażliwe. – To u tu normalne, żeby tak rosyjsko zwracać się do ludzi w drugiej osobie mnogiej? A tak na temat, to byłaby głupota i straszna nieuprzejmość z mojej strony gdybym sprzątnął zlecenie sprzed nosa innemu łowcy demonów.
Tove wtrącił się do rozmowy, tłumacząc, że w Finlandii to forma wyrażania szacunku.
- Nie pojawił się na czas, więc nie powinien być niezadowolony. – rzeczowo stwierdził Lönnrot. Najwyraźniej był przełożonym krępego blondyna, gdyż ten darzył go nieukrywanym respektem.
- Może najpierw dowiem się, kim jest ten łowca i co miał zrobić. – łowca rozgościł się na dobre. Usiadł sobie wygodnie na obitym skóra fotelu, stojącym najbliżej wejścia, a nogi położył na stole do kawy. Gospodarze jakby nie zauważyli tej arogancji.
- Johann Virtanen to tylko godność tymczasowa. Tak naprawdę, ten łowca nazywa się Schneizel Haas. Rzeczywiście brzmi to niemiecko, ale to tylko pozory. Haas pochodzi z Węgier. I tyle tylko o nim wiemy. No i że jest dobrym specjalistą w dziedzinie tępienia demonów. A zlecenie… zlecenie… - fin zaciął się, zagrzebał głębiej w poły beżowego szlafroku. – Przez ostatni miesiąc mieliśmy sporo zaginięć. Kłopot w tym, że giną osoby ważne, a zwłaszcza te, które mają coś wspólnego z Eee.. Nie wiem, jak to inaczej powiedzieć po angielsku, więc powiem okultyzm. Najczęściej porywane są osoby świadome istnienia demonów. Co zabawne, okoliczności i ślady w większości przypadków są te same. Osoby zaczynają się zachowywać jak chorzy na depresję, po czym znikają. Zostają tylko białe pióra. Jeśli są jacyś świadkowie, mówią o postaciach z wieloma parami kolorowych skrzydeł które po prostu "zniknęły" ofiary. - skinął palcami wymownie. Po chwili dodał - Dlatego uważamy, że rzeczywiście potrzebny nam łowca demonów.
- Chyba zginął wam ktoś ważny, co?
Konsternacja. Starszy z rozmówców łowcy zastygł w bezruchu z otwartymi ustami, Tove natomiast nerwowo pocierał dłońmi, wzrokiem czyszcząc drewnianą podłogę.
- Nie, dlaczego tak sądzisz..? – przerwał ciszę blondyn. Nie podnosił oczu.
- Nie, Tove, nie kłammy. - Lönnrot dał gest ręką swemu podwładnemu. - Tak, zaginął nam ktoś ważny. Premier… Nie zostało to podane do informacji światowej, póki co mamy nadzieję na znalezienie go. I pomożecie nam, prawda?
- Tak… - odpowiedział mu Dante nieobecnym głosem. – Tak, coś ostatnio miałem ochotę skopać parę anielskich tyłków.
Wstał. Zgasił papierosa na swoim nadgarstku, po czym zaczął iść w stronę drzwi. Rzucił jeszcze, że ich znajdzie, żeby się nie martwili. Złapał za klamkę, chcąc ją nacisnąć i wydostać się z kamienicy ale.. Ktoś go uprzedził. Drzwi otworzyły się gwałtownie z głośnym jękiem. Przed łowcą stał wysoki jegomość z cienkim plikiem kartek w zębach. Czarna kurtka łopotała na nim, nieudolnie ukrywając butelkę alkoholu. Na nieogolonej twarzy mężczyzny gościł grymas zmęczenia, a zielone oczy wyrażały zupełne zaskoczenie. Na brwi schodziła mu czarna, wełniana czapka. Na widok Dantego uśmiechnął się jednym kącikiem ust, tylko na tyle pozwalały mu kartki przygryzione zębami.
- Schneizel jestem. A teraz z drogi.




***
Schneizel - czyt. Sznajzel. Dowód na epickość II Księcia Brytanii. :3

7 komentarzy:

  1. Hej, świetnie się czyta a ten fragment to mnie rozbawił: "Iskierki zgasły momentalnie. Westchnięcie tylko podkreśliło ten mord na nadziei."

    Tu nie bardzo kumam końcówki.
    "Jeśli są jacyś świadkowie, mówią o postaciach z wieloma parami kolorowych skrzydeł, które po prostu zniknęły ofiary."

    Nic więcej nie ma (chodzi o błędy). Piszesz świetnie. Wiesz nie znam ich zwyczajów to nie napiszę ci, że odzwierciedliłaś to wiarygodnie. Na ten musi wypowiedzieć się ktoś inny.

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie już nowy wpis. A twoje opowiadanie przeczytam jak wrócę ze szkoły. Obiecuję.
    tytankiwschodu.bloog.pl
    Autor: Angie

    OdpowiedzUsuń
  3. jej!
    Kocham Dantego ;D
    a to przez cb donnie chan...

    OdpowiedzUsuń
  4. No, zniknąć kogoś. Tak potocznie to napisałam. chyba powinnam ując to w poczwórny przecinek... No, dzięki za podkreślenie tego~! ;]
    Miki, przyjdzie kiedyś taki czas że cię nie poznam... xD
    Dante<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Donnie ;D
    ojojo xD
    poznasz dońciu ;D poznasz

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się. Na prawdę mi się podoba!

    Co do fińskich słów, mogłabyś wpleść czasem pojedyncze wyrazy typu "kiitos" (dziękuję) albo "perkele" (cholera), dodałoby to jeszcze większego klimatu ale i tak jest super ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmm. Schneizel już mi się podoba:D Opowiadanie nabiera rozmachu. Coraz więcej się dzieje i znów pojawiają się anioły. Fajne:) Dantego czeka dłuuuga przeprawa przez różne misje zapewne, nim odnajdzie Rayne. :) - patience

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3