poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Prolog.

Muzyka -> Klik~!


Chodnik był nagrzany po całym dniu, parował wręcz. Ocieplał powoli tracące temperaturę powietrze, więc gdy Dante usiadł na betonowych schodach nie doznał szoku termicznego ani niczego w tym rodzaju. Był to jeden z powodów dla których tak lubił lato. Ciepłe wieczory. A to raczej wieczorem zdarzało mu się pracować. Tego dnia jednak był już wolny. Wciąż słyszał szum adrenaliny w uszach. W mieście nie było widać nieba. Mimo to, tam właśnie powędrował wzrok mężczyzny. Jeszcze chwila, a jego spojrzenie przybrałoby kolor marzeń.

- Dlaczego patrzysz w niebo? – poczuł, że ktoś za nim stoi. Wiało od owej istoty chłodem, choć jej głos był ciepły. Kobiecy.

- Bo stamtąd przychodzi nadzieja, z tego co wiem. – uśmiechnął się samymi ustami, nie zerkając nawet na rozmówczynię. W miejskiej ciszy rozległ się szelest. Usiadła na schodku obok niego. Milczała chwilę.

- Jak się nazywasz? – zapytała cicho, lecz nie szepcząc.

- Dante. – odparł. I po raz pierwszy spojrzał na swoją niechcianą towarzyszkę. Siedziała delikatnie zgarbiona na schodku, wpatrując się w horyzont, ubrana w grubą, szarą bluzę. Niesforne, czerwone kosmyki wychylały się zza jej kaptura. Miała jasną cerę, wręcz bladą.

Kiwnęła głową. – Brzmi jak jakaś firma z meblami.

- Co?! Widziałaś kiedyś firmę z meblami o nazwie Dante?! – zerwał się z stanu zamyślenia i wyprostował, odrywając ręce od ziemi.

- Nie. Ale tak to brzmi. Nie moja wina, że dali ci tak dziwnie na imię – mruknęła.

- Żty, mała, wredna nieznajomo! Jeśli masz mnie tu wkurzać, to idź lepiej, zanim stracę cierpliwość.

Mała, wredna nieznajoma prychnęła. – Phi, jaki groźny – powiedziała to kpiącym tonem, lecz kątem oka zerknęła na pistolety Dantego, wystające spod czerwonego płaszcza.
Mężczyzna zbył to milczeniem. Wstał, zarzucił sobie na ramię futerał na gitarę.

- Czemu nie zapytasz jak mam na imię?

Łowca zareagował śmiechem. – Ha, nie mam w zwyczaju pytać o imię tak jadowitych kobiet jak ty.

- A ja nie mam w zwyczaju zagadywać do gości z bronią. A jednak to zrobiłam – odrzekła, patrząc na niego uparcie. Miała oczu koloru zachmurzonego nieba. Dante nieopatrznie w nie zajrzał. Po chwili, westchnąwszy, zapytał ją o imię. Sam nie wiedział dlaczego.

- Rayne. – uśmiech rozjaśnił jej smutną twarz.

Mężczyzna jęknął w duchu. Skinął głową w taki sposób, że nie można było jednoznacznie odczytać tego gestu. Po czym obrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Szargały nim jeszcze chwilę myśli o rudej kobiecie, lecz zniknęły z kolejnym podmuchem wiatru.

Wstąpił do sklepu. W pomieszczeniu z rzężącą klimatyzacją zakupił jak zwykle alkohol. Ale przecież nie był alkoholikiem. Zresztą, gdyby chciał się upić w trupa, musiałby wydać majątek. Czym prędzej więc czmychnął z sklepu, by nie narazić się na kuszenie i dodatkowe wydatki.

Gdy wracał do domu ulicą z stukającymi o siebie dwoma butelkami w torbie, był zmęczony. Dzień sprał z niego kolory, nie czuł w sobie żadnej iskry. Bezwiednie czynił kolejne kroki, starając się zachować dumę. Kątem oka zauważył ciemną sylwetkę leżącą na schodkach. Dopiero po chwili skojarzył, że to te same, na których siedział jakiś czas temu. I była to ta sama osoba, z którą toczył niedawno rozmowę. Rayne wpatrywała się w niebo tępym wzrokiem, rozłożona bezwładnie na stygnącym betonie. Wyglądała jak ucieleśnienie smutku. I rzeczywiście, jej policzki były mokre.
Dante podszedł do niej cicho. W czymś mu się przydały umiejętności łowcy demonów, bo nie zrobił najmniejszego nawet hałasu.

- Dlaczego patrzysz w niebo? – ukucnął.

Rayne drgnęła. Rozkojarzonym wzrokiem spojrzała na mężczyznę, po czym skuliła się, by wytrzeć rękawem łzy. Choć była odwrócona do niego tyłem, Dante wiedział, że kurczy się w sobie, umiera, cierpi.

- Nie wiem – odparła po chwili. Jej oczy skrywał cień kaptura. – Bo mówiłeś, że stamtąd przychodzi nadzieja.

Na te słowa łowca uśmiechnął się kącikiem ust. Sięgnął do reklamówki i wyjął z niej butelki. Szelest atakowanej foliówki boleśnie zranił ich uszy przyzwyczajone do ciszy i nieśmiałych słów.

Podał jej butelkę wypełnioną bezbarwnym płynem. – Gin. Chyba najcenniejszy skarb Angoli.

Kobieta patrzyła chwilę na trunek, po czym wzięła go do ręki i bezpardonowo otworzyła. W powietrzu zadrgał zapach alkoholu. Upiła łyk. Skrzywiła się, ale kolejne łyki przyjęła z iście pokerową twarzą. Dante poszedł w jej ślady.

- Zimno mi – stwierdziła po jakimś czasie, spędzonym na spożywaniu w milczeniu ginu. Jej słowa wciąż podszyte były jakimś niewysłowionym cierpieniem.

Mężczyzna wypuścił z płuc powietrze w geście rezygnacji. Ściągnął z siebie czerwony, skórzany płaszcz, który mruczał skrzypiąco przy każdym zgięciu i podał go kobiecie.

- Masz – mruknął bardziej do siebie niż do niej.

Próbowała udać zdziwienie, by pograć sobie jeszcze w grę „Nie stańmy się sobie bliscy”. Lecz przegrała już chyba, gdy wzięła od niego alkohol. Ubrała więc grzecznie za duży na nią płaszcz i otuliła się nim, szepcząc dziękuję.

Chyba ten gest obudził w niej jakąś potrzebę konwersacji, bo zaczęła wypytywać Dantego o różne rzeczy. Kłuły te słowa w duszę, jakie one były wtedy toporne! Oboje potrzebowali ciszy.

- Masz jakąś pracę? Czym się zajmujesz?

Mężczyzna bądź co bądź nie był do końca trzeźwy, w jego żyłach balowały promile. Zaśmiał się więc trochę za głośno, po czym zerknął na rozmówczynię z ukosa.

- Zabijam demony zazwyczaj – odpowiedział jej z uśmiechem. I gdyby nie ten szelmowski, niepokojący uśmiech, zapewne by mu nie uwierzyła. Lecz prócz oznak nietrzeźwości w jego błękitnych oczach lśniła jeszcze jakaś drapieżność.

- Myślałam, że takie rzeczy tylko w filmach – bąknęła. Unikała jego wzroku.

- A ja myślałem, że zaprzyjaźnianie się z nieznajomymi babkami to też tylko w filmach – mrugnął do niej porozumiewawczo, dając jej znak, że ma na myśli jej osobę. Jego zęby wciąż błyszczały w gęstniejącej ciemności.

- Rozumiem… - Rayne kiwnęła powoli głową. – To po to ci te pistolety.

- Yhym – potwierdził mruknięciem.

Zapadło milczenie, którego tak niedawno potrzebowali. Na tę jednak chwilę było im ciężarem, bagażem świadomości. Ich nastroje zmieniały się jak kolor wieczornego nieba.

- Dante…? – rzuciła jego imieniem na oślep w noc.

Mężczyzna spojrzał na nią pytająco. Dopił butelkę. – Tak?

- Mógłbyś zabić też moje demony…? – wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby zlecała mu zgładzenie Lucyfera. Rzekła to głosem człowieka przytłoczonego własnym strachem.

Dante zaś spoważniał. Popatrzył na jej twarz wciąż ukrytą za kapturem, próbując złapać z kobietą kontakt wzrokowy. Po czym wyszeptał :

- O ile one istnieją na tym świecie, to je zabiję…

Rayne wstała, przetarła oczy rękawem. Nagle, bez ostrzeżenia przytuliła łowcę, starając się nie podeptać jego płaszcza. Początkowo zaskoczony mężczyzna objął ją, pogłaskał. Po chwili czerwonowłosa istotka odsunęła się od niego, oddała mu płaszcz i odeszła, nic nie mówiąc na pożegnanie.

Gdy odchodziła, ciągnął się za nią zapach smutku tuszowanego alkoholem.

Dante zarzucił sobie płaszcz na ramię i powoli ruszył w stronę budynku, którego z braku innej nazwy nazywał domem. W jego umyśle wyrosła pewna jasna myśl z nadrukiem : „Może ją jeszcze kiedyś spotkam”. Myśl miała kolor zielony. Kolor nadziei.

8 komentarzy:

  1. Nooo! :D Zapowiada się ciekawie :) Fajnie wyglądała rozmowa Dantego i Rayne. Taka życiowa. No i jak w życiu, skończyła się inaczej niż możnaby podejrzewać :D Pięknie. Jak zwykle piszesz głęboko, metaforycznie. Ślicznie. Czekam na nexta z niecierpliwością. - patience
    Buźka! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. :D donnie kończ tego kolejnego ficka szybciej. A no i powodzenia w KrK z tym kimś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej nareszcie udało mi się tu jakoś wejść. Teraz widzę co było nie tak. Zły adres wpisałam u siebie w linku. Dobra, to teraz komentarz. Zaczynasz super. Rozmowa Rayne i Dantego powalająca. I to sformułowanie co do imienia łowcy:
    "Brzmi jak jakaś firma z meblami.", super. :-)
    Bardzo mi się podoba początek, lecę dalej czytać. A i jak u mnie się pojawi kolejny wpis to powiadomię.
    margaret.w

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dodam Ci teraz jakiegoś sensownego komentarza, bo nie mogę się skupić. Jak będę sama to przeczytam jeszcze raz i napiszę coś bardziej efektywnego. Bardzo dziękuję za miłe komentarze. Pzdr :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz dopiero zaczełam czytać twoje opowiadanie.! Tak mi wstyd, że wcześniej nie zaczełam, ale nie mogłam się połapać na tamtym blogu. Więc teraz się zrechabilitowałam. A i jestem w niebowzięta, że moje opowiadanie czyta taka utalentowana "pisarka". I już jest kolejny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć! :) Dziękuję Ci za odwiedzenie mojego bloga i pokazanie błędów jakie popełniłem w pisaniu. Oczywiście wszystkie poprawione. ;) Dlaczego ja napisałem Epilog? Sam nie wiem, to była czysta pomyłka przy której nie myślałem. :P Jeśli chodzi o wypowiedź Oliviera, to chciałem, żeby właśnie taka się wydawała. Chciałem sprawić, aby podświadomie pokazał wszystkim jak wielką wiedzę posiada. Ma do związek z przyszłymi rozdziałami książki, ale nic więcej nie powiem bo byłby to 'spoiler'. ;P I tak, jasne, mogę informować Cię o nowych wpisach.
    Jeśli chodzi o twój blog, to bardzo mi się podoba. Na prawdę. Prolog ciekawy, na pewno przeczytam resztę. :] Od razu widać, że jesteś lepsza ode mnie w pisaniu. ;)
    Pozdrawiam!
    www.pozorna-gra.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem tak.
    ŚWIETNE! Ma klimat i bardzo mi się podoba. Szczególnie to jak Dante wykorzystał jej pytanie dotyczące patrzenia w niebo.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dopiero teraz się zorientowałam, że Ty też coś piszesz. W wolnym czasie, a nie będzie to niestety bardzo wcześnie, poczytam coś Twojego. Pozdrawiam, Insane [stop-the-rain]

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3