poniedziałek, 31 stycznia 2011

9. Przyzwolenie na ból

Motocykl był już niepierwszej młodości, wyraźnie zakręcony w czasie. Karoseria nie miała już siły walczyć z sojuszem rdzy i kurzu, a koła skrzypiały z każdym obrotem. Dante nie wierzył, by udało mu się odpalić maszynę, a jednak silnik już za pierwszą próbą uruchomienia zawarczał sennie. Poklepał motor z zadowoleniem. Gdyby miał wytłumaczyć ten mały cud, zapewne przypisałby go duszy urządzenia. Gdzieś skrycie wierzył, że stare przedmioty posiadają swojego własnego ducha, zazwyczaj nastawionego neutralnie, czasem złośliwego, rzadziej dobrotliwego. Ten uwięziony w jednośladzie najwyraźniej polubił pół demona.

- O, to stary Erikson dał wam ten motor? – znajomy, skrzeczący głos niespodziewanie zakłócił poranną ciszę w garażu. – To dziwne, straszny z niego dupek.

- Można tak powiedzieć – odparł z pewną beztroską Dante. Spojrzał na swojego gościa, starego rybaka, który był dziwnie trzeźwy o tej nieludzko wczesnej godzinie. – A ty co tu robisz, staruszku?

- A żem se tak pomyślał, że pewnie będziecie wyjeżdżać zaraz. No i przyszedłem życzyć wam długiej drogi.

- Długiej...? – zapytał zbity z tropu łowca. Nie spodziewał się po tym starym mężczyźnie takiej przenikliwości i nie do końca wiedział, jak powinien zareagować na te nietypowe życzenie.

- Eee, nie, nie! Nie, nie – siwy rybak też nie odnajdywał się w tej sytuacji. Język angielski przerastał go. – Jak to było? O, szerokiej!

Dante uśmiechnął się, podziękował skinieniem głowy. Bez pośpiechu czy skrępowania powrócił do motoru, odświeżając listę priorytetów.

- I jeszcze jedno. Kiedy tak na was patrzę, to zimno się czuję. Więc tak sobie pomyślałem…

Młodszy mężczyzna zobaczył kątem oka ciemny przedmiot szybujący w jego stronę. W jednej chwili odwrócił się, pochwycił niepokojący obiekt, a wolną ręką odruchowo sięgnął po pistolet. Zaraz potem głośno i siarczyście przeklął. Zawód łowcy demonów zdecydowanie skrzywił jego psychikę.

Staruszek rzucił mu szalik. Czarny, wełniany szalik zwinięty w kulkę.

- Aa, dzięki – Dante posłał Finowi nieco zmieszany, niesymetryczny uśmiech. Miał cichą nadzieję, że ten nie zauważył jego chorej reakcji.

A rybak uśmiechnął się pogodnie niby stary przyjaciel, pomachał ręką i zniknął, opuszczając garaż. Jakiś czas później zniknął również młody Sparda. Koła wieloletniego motoru pokaleczyły błotnistą, wioskową drogę i przejechały jego prywatne troski. Jest coś takiego w motocyklach, co czyni je iluzją wolności.

Klik

*

Obudziło go nieczułe dźgnięcie czymś sztywnym w bok. Niechętnie otworzył oczy, świadom, że skazuje swoje siatkówki na cierpienie. Poświęcił się jednak, by dorwać tego drania, który wyrwał go ze snu.

Zalała go jaskrawa jasność podziurawiona ciemnymi, ruszającymi się plamami.

- Zamorduję cię, dupku… - mruknął Dante, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Po chwili jego oczy doszły do siebie i mężczyzna był już w stanie określić, gdzie się znajduje.

Był w szpitalu. Jasnym, sterylnym, bezpiecznie bez stylowym. Siedział w holu na oliwkowej sofie pod ostrzałem ukradkowych spojrzeń lekarskiego personelu.

Ktoś nieopodal zaśmiał się. – W porządku, wiem, że mnie nienawidzisz. Ale skoro tak, to po co tu przyszedłeś?

Pół demon ziewnął przeciągle, po czym spojrzał w stronę swojego rozmówcy. Znajome mleczno brązowe włosy, zawadiacki uśmiech, zielony odcień tęczówek. Jedyne, co się zmieniło w nieokrzesanym egzorcyście to krótki, zaniedbany zarost pokrywający jego policzki i szczękę.

- Dobre pytanie – Mruknął Dante, wstając z sofy. – Wypisany?

Schneizel skinął głową, wpatrując się badawczo w swojego towarzysza. Czuł, że coś się w nim zmieniło, jednak nie mógł nic dostrzec. Z pewną rezygnacją stwierdził, że jedyną fizyczną reformą w wyglądzie srebrnowłosego łowcy demonów był wełniany szalik niedbale zarzucony na szyję. No i może jeszcze niewyspanie.

- A tak z ciekawości… Na jakie nazwisko byłeś zapisany? – rzucił Sparda, chwilę wcześciejskierowawszy się w stronę wyjścia.

- Virtanen, a jakie inne?

Szpital, choć cuchnął chłodnym nieszczęściem, zapewniał wystarczającą ilość stopni Celsjusza, by czuć się w nim komfortowo. Po opuszczeniu szpitalnych murów zimno zagarnęło całą ciepłotę ciał obu mężczyzn. Schneizel zapadł się głębiej w swoją czarną kurtkę, a Dante podniósł wyżej kołnierz płaszcza, po raz kolejny zapominając o szaliku na szyi. Nie mógł się przyzwyczaić do takiego udogodnienia.

- Co to ma być?! – syknął Haas na widok starego motocyklu, którym przyjechał srebrnowłosy mężczyzna.

- Zimno ci będzie, chłoptasiu, co? – wyszczerzył się wrednie Sparda, klepiąc maszynę po baku. Podczas gdy egzorcysta połykał w milczeniu swoje oburzenie, on pogrzebał w kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków, rozgrzał wysłużony silnik i zgniótł mandat za parkowanie w niedozwolonym miejscu.

- Masz – rzucił swojemu pasażerowi żółty kask.

- Nie jadę – odparł Schneizel, nawet nie siląc się na złapanie jaskrawego przedmiotu.

- Ej! Wiesz, ile za to zapłaciłem, idioto?!

- Jesteś pojebany! Przejmujesz się głupim hełmofonem, a mnie chcesz zamrozić na tym gównie?! – Teraz już obaj łowcy puścili nerwom wodze.

Dante skrzyżował ręce na torsie i spojrzał z ukosa na towarzysza.

- Jeśli ja jestem pojebany, to jaki ty jesteś? – podniósł z ziemi kask, rzucając zirytowane spojrzenie brunetowi. – Zresztą, jeśli ci nie pasuje, to idź na nogach – mówiąc to, zgrabnie wskoczył na motor i nie czekając wiele, ruszył gwałtownie. Ciemny szalik beztrosko załopotał na wietrze.

Schneizel jakby się opamiętał, bo nagle wrzasnął i pobiegł za motocyklem. Zadowolony Dante zatrzymał się z tryumfalnym uśmiechem na ustach. Brunet pospiesznie wsiadł na motocykl, sadowiąc się za kierowcą. Nawet nie zdążył założyć kasku na głowę, gdy ruszyli.

- Fajnie wyglądasz, jak się denerwujesz – Schneizel pochylił się nieco do przodu i wyszeptał te słowa nad uchem Spardy. W zamian dostał jedynie prychnięcie. […] Schował swoje zawstydzenie pod kaskiem, który założył na głowę.

Chłód okazał się bardzo uciążliwy, a Dante nie prowadził zbyt bezpiecznie, więc węgierski egzorcysta zmuszony był objąć w pasie kierowcę. Ten z pewnym rozbawieniem przyjmował jego nieśmiały ucisk. Dziwiła go nieco ta chłopięcość, jak również i milczenie ze strony pasażera. Jakby pęd powietrza porwał z ciała Haasa charakter.

Helsinki wyglądały dziecinnie, rozmywane prędkością i wolnością, jaką daje jazda jednośladem. Budynki o grubych murach były równie trwałe co chmury, błyskawicznie znikały za zakrętem. Nawet spaliny stolicy nie były w stanie dogonić pojazdu. Jedynie droga była wierna, wieczna i nieskończona. Siedzenie w metalowych pudełkach na kółkach, jak reszta uczestników ruchu drogowego, wydawało się absurdem.

- Właściwie to skąd masz ten motor? – Schneizel tak długo się nie odzywał, że Dante niemal o nim zapomniał. Kierownica zachwiała się lekko, by zademonstrować zaskoczenie prowadzącego.

- A, ukradłem – wyjaśnił z rozbrajająca szczerością mężczyzna o szarych włosach.

- Mówiłem, że jesteś pojebany – mruknął, a jego słowa porwał wiatr.

Klik 2

Po jakimś czasie Schneizel poprosił, by zatrzymali się na chwilę. Sparda przystał na to, sam nie wiedząc dlaczego. Motor przycupnął na krawężniku, w jakiejś mniej uczęszczanej uliczce Helsinek. Łowca czekał chwilę, aż jego towarzysz przestanie go obejmować, lecz gdy to nie nastąpiło, odwrócił się zniecierpliwiony. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Zaskoczenie związało mu usta.

Schneizel pocałował go delikatnie, czule, lękliwie. Na błyszczące smutnym strachem oczy spadały powieki i nie można było wyłowić z nich żadnego uczucia.

Minęła chwila. Długa, ciężka, gorzka, pełna niepewnego smutku. Ten odłamek czasu był zbyt trudny, by zagościły w nim myśli. Jedynie emocje, nagie, suche emocje szargały mężczyznami. […] Schneizel odsunął się od pół demona, nie patrząc na niego. A on odgarnął spocone włosy z jego czoła w milczeniu. Brwi miał ściągnięte ku dołowi, oczy chłodne. Chwilę wpatrywał się w przygaszoną poczuciem winy twarz mężczyzny, który skradł mu pocałunek. W końcu nic nie mówiąc, zsiadł z motoru i począł odchodzić.

- Dante, ja cię… - Nie dokończył. Adresat jego słów krzyknął nagle:

- Nie mów tego! – I oddalił się szybkim krokiem bez spojrzenia za siebie…

Brunet zagryzł dolną wargę, obserwując jak czerwony płaszcz i jego właściciel znikają za rogiem. Gdy już nie mógł go dojrzeć, opadł otępiały na siedzenie motocyklu. Uderzył przy tym głową o kierownicę, umknęło mu to. Nie zauważył też pojedynczej, zbłąkanej łzy, która spłynęła po jego policzku.

Gdyby mógł poprosić Pustkę o jakąś łaskę, to chciałby zniknąć. Skoro nie mógł być szczęśliwy, to chce, by go nigdy nie było.

Uparcie wciąż trwał w wąskiej, ciemnej uliczce brudnego świata.

Zaczęło padać.

*

Obaj nie wiedzieli, jak się zachować w tej sytuacji. A zapomnienie jakoś tak samo się nawinęło i przekonało ich, że jest najlepszym wyjściem. Czasem tylko Schneizel patrzył na potomka Spardy w dziwnie smutny sposób.

Osamotnione sprawy nie pozwalały, by Dante się tym przejmował. Obaj łowcy mieli sporo roboty, bo cudownie odnaleziony premier sprawiał duże kłopoty. Poczciwy starszy pan uparcie twierdził, że nazywa się De Angelis i jest anielskim posłańcem mającym oczyścić ludzkość z grzechów. Nerwowo reagował na nabijanie się z niego, całkowicie potwierdzając swą dziecinną niepoczytalność. Nikt nie traktował Fina poważnie – egzorcysta wykorzystywał go jako pretekst do spotkań z pół demonem, a ten miał z tego po prostu dobrą zabawę. Gdy Schneizel patrzył na jego beztroską twarz, coś w nim zaczynało wyć. Nie rozumiał, jak można tak po prostu... zapomnieć. Ale gdzieś poza własnym gorzkim rozczarowaniem sam chciał tak umieć. Dlatego sumiennie wykonywał swoją robotę, całe noce studiując księgi i próbując – bezskutecznie – odwrócić skutki anielskiej interwencji w ciele premiera. Później okazało się, że zwykłe środki psychoaktywne, takie jak heroina, oczyszczają umysł z niebiańskiej magii.

Nie znaleźli antidotum na wielokolorowe tęczówki osierocone z źrenic, pomimo pomocy ze strony demonów. Stworzenie, które Dante pokonał na dachu, okazało się sympatycznym, uczciwym demonem – swoistym ewenementem, nawet w ludzkiej mierze. Głównie dzięki jego pomocy już po trzech tygodniach premier był zdatny do użytku. Wyposażony w błękitne soczewki, kilkanaście gramów heroiny i dobre alibi opuścił starą kamienicę, w której pracowali łowcy i ich pracodawcy, by dalej spełniać swoje ważne zadanie.

Podczas tych kilkunastu dni Schneizel przywiązał się jeszcze bardziej do smutno-bezczelnego spojrzenia Spardy. A sam Dante jakoś nieracjonalnie związał się ze swoim szalikiem.

Brunet był zazdrosny.



Historia wołała o więcej. Wkrótce do srebrnowłosego łowcy przybył ów miły, lisowaty demon – Dagon. Zaplątany był w zbytnią uprzejmość, uwięziony w skrępowaniu.

- Dante Sparda. Jeśli zaproponowałbym ci transport do nieba – w interesie demonów i twoim – zgodziłbyś się?

- Dante Sparda spojrzał na niego przenikliwie, z delikatnym uśmiechem wyszytym na ustach.

- Jasne. Kiedy jedziemy?

I nagle okazało się, że misternemu planowi demonów trudno było nadążyć za zapałem mieszańca. Już następnego dnia Dante opuścił Helsinki i udał się tam, gdzie czekał go jego cel – niebo.

8 komentarzy:

  1. Normalnie wymiatasz wszelkie wątpliwości i dajesz poczucie, że są jeszcze w sieci ci co potrafią pisać. Podziwiam Twoje opowiadanie. Każdy rozdział bardzo mnie wciąga i sprawia, że chcę więcej. Już czekam na dalszy rozwój akcji. Zaskoczył mnie tu Schneizel. Coś go ciągnie do Danteusza. Nie spodziewałam się tego po egzorcyście.

    Mam jednak smutną wiadomość. Niestety Akyrie już nie będzie z nami. Dowiedziałam się wczoraj, że planuje skasować bloga, a dziś już sprawdziłam, że tak się stało. Smutno mi z tego powodu.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę nic więcej napisać, oprócz tego, że świetnie piszesz i widać to z każdym nowym wpisem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, po prostu zniewalające. Świetnie piszesz i tak barwnie, że moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. No i sorki, że nie napisałam Ci wcześniej komentarza. Nie miałam za wiele czasu by zabrać się za czytanie Twego opowiadania.
    Pozdrawiam i weny oraz szatańskiego rozwoju życzę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nadrobiłam wszystko!
    Cholernie mi się podoba :) Czekam za następnym rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaczynam się w tobie zakochiwać Donnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też nadrobiłam zaległości i na prawdę, podoba mi się, to za mało powiedziane. Po prostu zachwyt nad Twoim kunsztem.
    Już niecierpliwie czekam na następny rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Donnie widzę, że obie utknęłyśmy ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. No i moja początkowo bezsensowna wędrówka po wszelkiej maści blogach się opłaciła. Trafiłam tutaj. Jak na razie udało mi się przeczytać trzy części i jestem lekko zszokowana. Sposób w jaki piszesz jest tak przerażająco dojrzały, że właśnie zaczęłam wstydzić się wszystkiego, co do tej pory napisałam.

    Pierwsza rzecz która uchroniła mnie przed wciśnięciem krzyżyka na górze, który przeniósłby mnie z powrotem w internetową nicość był cytat w nagłówku. A więc demony. Trafiłaś mnie tym tematem prosto w serce.

    Właściwie nie wiem, co jeszcze powinnam napisać, co chciałabym napisać. Jestem autentycznie zszokowana. Potrafisz opisywać to wszystko w sposób, na jaki ja nigdy się pewnie nie zdobędę. Musisz mieć pełną świadomość tego co piszesz, tego jak ma to wyglądać. Inaczej taki rezultat końcowy byłby po prostu niemożliwy. Reszta mojego komentarza jest po prostu zbędna. Przygniotłaś mnie.


    Chylę czoła przed Twoim talentem, Donnie. I proszę, pozwól mi tu zostać. Naprawdę chcę tu zostać.

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3