niedziela, 19 grudnia 2010

8. Gwiazda, która dopiero wzeszła.

Muzyka - Klik~! i Klik 2~!


Kot. Z grudkami błota zaschniętymi na łaciatych łapach tracił na swojej bezszelestności. Miał duże, mądre, kocie oczy. Natrętnie ocierał się o nogę Dantego. […] W zasadzie łowca zawsze lubił te spiczastouche zwierzaki. Cenił ich niezależność i dumę, niespotykaną w świecie zwierząt. Czasami wydawało mu się, że widzi w nich demoni pierwiastek.

Dante rozejrzał się, po czym wziął łaciatego zwierza na ręce. Natychmiast ucichły jękliwie pomiaukiwania i pomruki. Położył dłoń na jego łebku, tak kruchym w porównaniu do niego samego. Raz jeszcze obrzucił spojrzeniem okolicę. Droga ledwie widoczna spod wypełnionych błotem dziur ciągnęła się przez całą wioskę, wiodąc podróżnych aż do śpiewnego morza. Tuż przy ulicy wyrastały drobne domostwa z brudnymi podwórzami. Ich okna pozasłaniane były starymi, pożółkłymi firanami. Za tymi mocno stojącymi śladami przeszłości rysowały się kontury jaskrawych, kompaktowych domków. Wszystkie miały podobny mdły kolor ścian i dachy, na których baterie słoneczne kolekcjonowały ptasie odchody. Spokój wioski pochłaniał wciąż nienasycony duch teraźniejszości.

Kot sprawił, że pół demon na chwilę zapomniał po co jest na tym zadupiu. Jego myśli były rozbiegane, krążące poza ramami czasu i słów. Zajęło mu trochę skupienie się na chwili obecnej. A gdy już wiedział, co jest jego celem, jakby wytrzeźwiał. Z zaskoczeniem spojrzał na zadowolonego kociaka w swoich rękach, po czym rzucił go bezlitośnie na ziemię i wznowił marsz. Pisk, jaki wydało z siebie porzucone zwierzę jeszcze długi czas odbijał się w wyczulonych uszach potomka Spardy.

Srebrnowłosy mężczyzna był sam na jedynej ulicy mieściny. Nie niepokoiło go to, pochmurne niebo nie zachęcało do spacerów. We wsi panowała dziwnie niespieszna, spokojna aura. Człowiek czuł się wolny od wszelkich zobowiązań, jakie niesie obcowanie z wielkim światem. […] Dante skręcił do jednego z większych gospodarstw. Drewnianej furtki nie wiązał żaden zamek. Jakiś burek wyskoczył z kojca i zawiesił się na łańcuchu. Jego szczekanie zdławiła obroża. Kręcąc głową, łowca zapukał do drzwi gospodarstwa. Był przekonany, że właściciel tej posiadłości pełnił we mieścinie funkcję sołtysa. Dla pewności porównał jednak nazwisko wyryte na złotej tabliczce na ciężkich drzwiach z godnością zapisaną markerem na własnym przedramieniu. Zgadzało się. - I.B. Jansen.

Chwilę po zapukaniu drzwi uchyliły się na szerokość równą długości herbacianej łyżeczki. W przerwie pomiędzy framugą a drewnem łypnęło podejrzliwie przekrwione oko. Posiadacz owego narządu wzroku rzucił coś po lapońsku dziwnym głosem, łączącym w sobie subtelność, wściekłość i typową chrypkę palacza. Dante mimo dobrych chęci nie był w stanie zrozumieć ani grama z wypowiedzi gospodarza. Siląc się na uprzejmość, wyjaśnił płynną angielszczyzną, że chciałby normalnie porozmawiać.

Tym razem drzwi otworzyły się na oścież. Łupnęły z impetem o ścianę domu, niemal wyrywając zawiasy z muru. W wejściu stanęła tęga, blond włosa kobieta, odziana w grubą wełnę nijakiego koloru. Oburzenie wykrzywiało jej twarz, wybałuszało oczy i podkreślało zmarszczki. Krzyczała coś w swoim języku. Upięte w kok włosy podskakiwały z każdym jej wrzaskiem.

Zaskoczony łowca chwilę podziwiał jej iście wikingową budowę ciała, by w końcu pokazać kobiecie znany na całym świecie uprzejmy gest oznaczający pierdolenie się. Odwrócił się, zamiatając płaszczem ziemię i odszedł.

Geshallan, rodzinna wioseczka Rayne, przywitała go nader życzliwie.

*

W głębi duszy , Dante dusił pesymizm.

Nie znajdziesz jej. Ani tu ani nigdzie indziej. Wiesz o tym. W tej skandynawskiej dziurze pewnie nigdy jej nie było, anioł miał rację. Nie szukaj jej, nie ma po co; Zresztą, on umie posprzątać po sobie. A ty? Jesteś już zmęczony, nie tak silny i energiczny jak kiedyś. Wielki Dante spsiał! Nigdy nie będziesz jak ojciec, bo wcześniej nie byłeś, a teraz jesteś już s t a r y.

Stary?

Stary. A piekło wcześniej czy później wyciągnie po ciebie łapska. Od zawsze o tym wiedziałeś.

Dlaczego wciąż robisz głupoty, skoro o tak wielu rzeczach wiesz?

*

- Rayne? – powtórzył stary rybak, w zamyśleniu drapiąc się po smagłym policzku.

Dante cierpliwie czekał. Wchłaniał szum fal.

- No jasne! – pociemniałą od mrozu twarz rozjaśnił uśmiech. – Żadna tam Rayne to jest, Vlana się nazywała. Taka ruda, wiecie, niepokorna. Nazwać się chciała Rayne. Wiecie panie, dużo niegrzeczna była. Jej ojciec to jest, był największy pijak we wsi! Rusek on był, wiecie? Taak… - staruszek pokiwał powoli głową, przenosząc uwagę na rdzewiejące wspomnienia. – Vlana Aleksiejewna…

- Aleksiejewna? – powtórzył łowca, chcąc się upewnić. Kto by pomyślał, że Rayne ma rosyjskie korzenie.

- Ano tak. Tata Rusek, to i ona ruska, chociaż jej matka miała rodzinę w Finlandii.

- Wiesz gdzie jest teraz ta rodzina? Albo gdzie jest ich dom?

- Dom ja pokażę. Ale rodzina wyjechała do miasta, jak się ten, noo, boom - Fin połączył palce obu dłoni , tworząc z nich kulę, by po chwili energicznie je rozłączyć. Głośne akcentowanie onomatopei nadwyrężyło jego gardło, bo kasłał przez kilkanaście następnych sekund. - boom się zrobił na studia. Powiedzcie mi panie, po co komu studia? Ja rybak jestem to i na chleb mam, a co się pchać do tych… no… wiecie, ważniaków .

Zamożny w lata rybak pokazał mu dom. Z ciemnym, łuszczącym się dachówkami dachem i niebieskimi ścianami. Bez podwórka, gdzie można by zaparkować samochód. Auto stało więc za ogrodzeniem, srebrna skoda, która dawno nie widziała się z myjnią. Staruszek powiedział, że już od dawna mieszka tam pewna rodzina.

Spytawszy głowę owej rodziny o nazwisko Rayne, a raczej Vlany, Dante został wyzwany od rosyjskich szpiegów. Konserwatywny Fin wrzeszczał jeszcze, że nie po to jego rodacy się bili z ruskimi podczas drugiej wojny światowej, żeby teraz oni tutaj się panoszyli.

- Fajna chata – zauważył łowca, chowając w sobie buzujące emocje. Zatrzymał zatrzaskujące się drzwi stopą.

Lapończyk fuknął coś niezrozumiałego.

- Masz może gdzieś tutaj rodzinę? – Dante otworzył drzwi na pełną szerokość, za nic mając sobie mężczyznę z całych sił trzymającego klamkę.

- Tak, mam. – sapnął Fin.

- O, to dobrze. – delikatny uśmiech rozpogodził twarz pół demona – Bo wydaje mi się, że jeszcze dziś u nich przenocujesz.

- Co..?

Dante wyciągnął z kieszeni płaszcza zmięte pismo, które dostał od fińskiego urzędu bezpieczeństwa dotyczący zapłaty za szkody. Pomachał papierkiem przed oczyma rozmówcy.

- Jestem unijnym komornikiem. Ludzie, którzy kiedyś tu mieszkali żądają oddania tego budynku. Wysyłano pisma, ale nikt nie odpowiadał. Więc pakuj pan manatki i wynoś się. A jak masz jakieś obiekcje, to zobaczymy się w sądzie.

Mężczyzna patrzył chwilę z głupim wyrazem twarzy na Spardę. Wkrótce z jego wąskich, otwartych ust sturlało się przekleństwo. Zatrzasnął drzwi przed gościem, i natychmiast zaczął krzyczeć na wszystkich domowników.

Dante ledwo powstrzymywał śmiech, tłoczący mu się w płucach. Nie mógł uwierzyć, że ten skandynawski półgłówek łyknął to kłamstwo. Niedługo potem z posępną miną i równie przygnębioną rodziną w postaci chuderlawej żony Fin wyszedł z domu. Dobytek ciągnął za sobą w wielkich walizach. Podał szarowłosemu klucze, po czym zniknął ze swoim majątkiem w mroźnej, północnej nocy.

Jeszcze przez jakiś czas Dante cieszył się z taniego zakwaterowania. Do czasu, aż uświadomił sobie, że jest to dom Rayne. Rzucił płaszcz na fioletowy fotel i poszedł się rozejrzeć. Choć zdjął buty, ciężko stawiało mu się kroki. Podłoga była drewniana, skrzypiąca starością. Każdy z pokoi oblepiony był tandetną, jaskrawą tapetą. Sypialnia, salon, kuchnia, gościnny i łazienka. Wszystko niezbyt stare, nudne i mdłe. Rayne pasowała do tego domu jak Calineczka pośród złomowiska. Jednak łowca czuł jakiś niewyraźny ślad niezwykłości w tych murach. Zwiedzanie tego miejsca torturowało jego myśli. […] Usiadł na prostym łóżku, zapewne zakupionym w Ikei i wydobył z kieszeni papierosy. Ze skupieniem podłożył ogień pod końcówkę skręta. Wpatrywał się w dym, marszczący się z każdym poruszeniem powietrza. Tytoniowa mgła musnęła sufitu. Był niepomalowany – belki trzymające sklepienie łuszczyły się drzazgami, drwiąc z nowiutkiej tapety. Na jednej z nich widniał niewyraźny napis. Łowca zerwał się natychmiast, porzucony papieros zniknął gdzieś w zakamarku za łóżkiem.

Nie pożyczam, bo świat mi nie odda.

Vlana. Teraz już Rayne.

Długo dotykał palcami tych drobnych literek. Przyglądał się badawczo kresce, która przekreślała prawdziwe imię Rayne, jakby to miało wyjawić sekret jej zniknięcia. W myślach dziękował rudej, że zdecydowała się pisać po angielsku.

Usiadł po turecku na podłodze. Z pewną irytacją zauważył, że pościel zajęła się ogniem od upuszczonego papierosa. Wyrzucił kłopotliwe posłanie przez okno. Jego myśli powoli się klarowały i nie miał czasu na takie problemy jak pożar.

Jego umysł rozpaczliwe pracował, próbując zrozumieć cokolwiek z tego, co go otaczało.

W końcu uznał, że znalazł odpowiednie rozwiązanie. Ruch, który nie będzie kosztował go wiele, a pomoże rozjaśnić mroki niewiedzy. Chciałby móc powiedzieć szach-mat, ale nie mógł. Wciąż był jeszcze daleko od pokonania problemu.[…] Wezwał jakiegoś pomniejszego demona. Nigdy nie wiedział, dlaczego te istoty przybywają na jego wołanie, ale nie przeszkadzało mu to. Stworek, widząc białowłosego potomka Spardy, ukłonił się nisko, chropowatym czołem dotykając podłogi. Zbiła go z tropu mocno przygnębiona mina mieszańca. Nie dał jednak po sobie nic poznać i dokładnie robił to, co do niego należało. Zapytany o twórczynię napisu zniknął, by po chwili wrócić. Bezuczuciowo stwierdził, że Vlany Rayne Aleksiejewnej nie ma na ziemi.

- Nie ma? Jesteś pewien?

- Jak tego, że mam ogon. – mlasnął demon.

*

Przez cały dzień we wsi rosło tsunami. Ciche, niewidoczne dla oczu przybierało emocjami. Doszło do właściwych wielkim falom rozmiarów i wylało. Zapaliło duszę pół demona. Obdarło go z człowieczeństwa, obudziło w nim pieśń piekieł. A mały, słaby, lecz pełnokrwisty demon miał wrażenie, że świat się rozpada. Ciepło i czerwone światło rozpełzły się po pokoju i otępiły zmysły. Śliski ogon odpadł od ciała stworzenia jakoś nienaturalnie, przywołując posokę. Drobny potwór szybko teleportował się do swojego wymiaru.

Dante został sam. Straciwszy ludzką postać, nie mógł zatrzymać lawiny myśli i emocji. Przyglądał się niemo ogonowi, który odebrał przywołańcowi. Przecinająca go rzeka energii szeptała, że teraz już niczego nie można być pewnym.

Dante uzmysłowił sobie, że jego stateczność utonęła. Teraz zostało mu podążanie za buntem, który właśnie wzeszedł.

6 komentarzy:

  1. Hm, muszę jeszcze raz przeczytać. Mam mieszane uczucia. Tekst jest niezły. Dante tak daleko zaszedł w poszukiwaniach.
    Rozbawiło mnie to kłamstewko o unijnym komorniku.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A i jeszcze jedno co zauważyłam a ocenialnie będą się czepiać {może}: przykład
    "- Fajna chata. – zauważył łowca (...)" - chodzi o tę kropkę. Jak ją wstawiasz to reakcję bohatera piszesz z dużej litery { nie myśl, że się wymądrzam, czytałam wiele ocen i w każdej taki błąd wypominali } aczkolwiek są wyjątki {tylko trzeba o tym poszukać}.

    OdpowiedzUsuń
  3. Yup. U r right!
    Tak czasem z przyzwyczajenia walę wszędzie kropki ^^"

    OdpowiedzUsuń
  4. Upięte w kok włosy podskakiwały z każdym jej wrzaskiem. - uwierz mi nie chcesz wiedzieć jak zinterpretowałam to zdanie;)
    Wyrzucił kłopotliwe posłanie przez okno. -ekstra ciekawy sposób na gaszenie rzeczy;)
    Postaram się zjawić z kolejnym rozdziałem bo naprawdę mi się Twoje opowiadanie podoba ale z czasem to u mnie ciężko=/ jak tylko będę mogła na 100% się pojawię.
    zabiegana
    Sara Cruel ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu dotarłam... ile to już minęło, odkąd staram się znaleźć czas by to przeczytać? Nieważne.
    Przyznam się od razu, że nie przeczytałam jeszcze do końca, jestem w rozdziale czwartym i nie wiem, czy skończę dzisiaj, ale jakie takie zdanie to już wyrazić mogę xD
    Donnie, cholera... wiesz, że ja i fantasy, fantasy i ja... właściwie pasujemy do siebie jak kij do oka. Demony i anioły, cały ten zmyślony świat, to nie jest moja bajka, ale to opowiadanie wcale nie opiera się na nich... Są tylko jakby takim dodatkiem do nieustannego przedstawiania uczuć głównego bohatera... a w tym się lubuję ;)
    Podoba mi się, jest wciągające, zaskakujące, momentami nawet zabawne. Spodziewałam się, że cokolwiek wyjdzie spod Twojej ręki nie może być nijakie. Strzał w dziesiątkę.
    Przy okazji - tyle u Ciebie personifikacji, że aż mi się zaczęło udzielać... Muszę chyba zrobić sobie przerwę, zanim stworzę gadające drzwi.
    No i omal bym zapomniała...
    Nie wiem, czy wypada mi wytykać Ci błędy, bo tak na co dzień to Twoja robota ;) dlatego nie chciałam wypisywać tych mało istotnych literówek, które raz na tysiąc słów mogły Ci się przydarzyć. Ale znalazłam też błąd, o którym chciałabym Cię zawiadomić, choć patrząc po komentarzach – nikt nie zwrócił wcześniej na niego uwagi.
    Chodzi o rozdział 3, kiedy Dante znajduje się w Finlandii i z lotniska odbiera go Tove. Wyraźnie przez cały rozdział wskazujesz na to, że Dante porozumiewa się z poznanymi przez siebie Finami po angielsku, a jednocześnie w którymś momencie wtykasz mu w usta słowa: „To tu normalne, żeby [...]zwracać się do ludzi w drugiej osobie mnogiej?” Otóż, jeśli rozmawiają po angielsku, to Dante nie może zauważyć czy to jest liczba pojedyncza czy mnoga, bo w języku angielskim i akurat w drugiej osobie liczba pojedyncza i mnoga brzmią dokładnie tak samo ;P
    No, ale tak poza tym, to cacy ^^ Idę czytać resztę, jak dotrę do końca to skomentuje ten rozdział jak należy ;)
    Fancy

    OdpowiedzUsuń
  6. Cholernie podoba mi się ta króciutka część na środku rozdziału. Całość ciekawa, lecz ten urywek był taki emocjonalny, że mnie oczarował ;p

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3