czwartek, 9 grudnia 2010

7. Tam, gdzie próchnieje tradycja.

Muzyka - Kilk~! i Klik 2~!


Największa na świecie pizza miała 30 m średnicy. Po niedbałych obliczeniach daje to około 675 metrów kwadratowych. Sześćset siedemdziesiąt pięć metrów kwadratowych gwarantowanego szczęścia. W dodatku pozbawionego pierwiastka zła, jakim są oliwki.

Rozmyślaniami nad tym, co można by zrobić z taką pizzą Dante starał się odwrócić swoją uwagę od jazgotliwego szczebiotu sekretarki fińskiego oficjela. Młoda kobieta, ciemne, farbowane włosy ostro potraktowane prostownicą, biust wylewający się przez przymałą garsonkę i rażąco jasne dłonie, co chwile ściskające inny stosik papierów. Jej wąskie, niemal dziecięce wargi były bramą przepuszczającą tłumy słów. Miała irytujący nawyk intonowania zdań twierdzących jak pytań.

Here is so hot? I think you must be tired? Mr. Fjanelo’s going to meet you very quickly? You aren’t from Finland? I’m talking too much?

W rzeczy samej , mówiła za dużo. Lecz po prawdzie, to nie ją chciał zagłuszyć Dante. Odpowiednią broń na nachalne kobiety wypracował już dawno, a była nią obojętność. W tej chwili dręczyło go coś innego. Musiał zająć czymś myśli, pozwolenie na ich swobodny tok było zbyt ryzykowne.

Odłożył gazetę z artykułem o jedzeniowych rekordach Guinnessa. Kartki smutno opadły na drewniany stolik, wydając dźwięk przywodzący na myśl westchnięcie. Szarość papieru kontrastowała z ostrą zielenią ścian. Przez moment łowca przyglądał się pomieszczeniu, w którym utknął, szybko jednak znudziło go grzeczno-schludny wystrój wnętrza. Obejrzał się za siebie, ku oknu. Za nieznacznie zaparowaną szybą ulica wiodła intensywny żywot. Finowie jacyś zagubieni, biegali po chodnikach z rozwianymi czuprynami, bo nie starczyło czasu, by kupić nową czapkę. Za każdym z nich, jak za kometą, ciągnął się ogon zaaferowania. Smutno było patrzeć na tak wiele odciętych od siebie światów, nie posiadających wspólnego mianownika poza miejscem urodzenia.

Dante, obserwując to wszystko, czuł się dziwnie. Żaden z elementów składających się na otaczającą go rzeczywistość nie budził w nim głębszych uczuć. Gdzieś na skraju jego serca zalęgło się znudzenie okalane obojętnością. Jak istotę zamarzniętą w lodowym bloku, nic go nie dotyczyło.

- Mr. Dante, to pismo dotyczy pana. – drzwi nieopodal biurka otworzyły się impetem. Pustkę, jaką zostawiło po sobie dębowe drewno wypełniła wysoka sylwetka kościstego mężczyzny. Nie był stary. Dobrze skrojony garnitur opinał prawie całe jego ciało, miedzianoczerwony krawat jakby go dusił. Przez typowe dla Skandynawów cechy i zmęczone, przekrwione oczy wydawał się ginąć w markowych ubraniach. Miał ciepły głos z chrypką brzęczącą w niskich tonach.

Wspomniane pismo priorytetem znalazło się w rękach srebrnowłosego mężczyzny. Ten przyjrzał literkom uwiecznionym czarnym tuszem drukarki na papierze, przeniósł wzrok na urzędnika, który właśnie wdał się w pogawędkę ze swoją sekretarką. Porwał z biurka długopis, nagryzmolił coś nim na kartce, którą po chwili rzucił na blat, po czym wyszedł z pokoju rozeźlony.

Fiński urząd zajmujący się bezpieczeństwem wewnętrznym zdobył się na wyjątkową bezczelność i zażądał pokrycia kosztów związanych z naprawą parlamentarnej łazienki. Łowcy w głowie się nie mieściło, że można być aż tak małostkowym skąpcem. Wyglądało na to, że nie może liczyć na pomoc i zrozumienie ze strony rządu w tym zleceniu. Jak zwykle, musiał radzić sobie sam.

Po chwili jednak uświadomił sobie, że to nie ma znaczenia. Nie obudziło to w nim nawet marnego zirytowania. To oburzenie, które przez chwilę nim targało było raczej wynikiem przyzwyczajenia niż konkretnej emocji. Wszystko w nim było ciche, zimne i obojętne.

*

Ulica przywitała go mroźnym powietrzem. Bez większego zastanowienia Dante podążył drogą proponowaną przez niemy, betonowy chodnik. Myśli przywołane nietaktem fińskich urzędników opuściły go dopiero po wielu krokach. Każdy kontakt jego stopy z podłożem w jakiś niewyjaśniony sposób oczyszczał jego umysł. Po jakimś czasie głowę miał zupełnie pustą, jak otwarte drzwi przez które wpada ciemność świata. Nie było to miłe uczucie.[…] W końcu zaczął się zastanawiać nad różnymi wariacjami należności w jego obecnej sytuacji – co należałoby zrobić, co miał ochotę zrobić, lecz nie należało tego robić i czego zdecydowanie nie należałoby robić. Wniosków zbyt błyskotliwych nie wyciągnął. Powiększyła się jedynie jego niechęć do miasta – przebywanie w stolicy rodziło same problemy!

Do jego uszu dotarł zgrzyt. Zgrzyt był nieprzyjemny, metaliczny i zdecydowanie nie pochodzący ze świata ludzi.

Rozejrzał się pobieżnie po ulicy – garstka ludzi po obu stronach ulicy, sznur samochodów na asfaltowej drodze, łaciaty pies w bramie budynku. Wszystko w granicach normy.

Zgrzyt powtórzył się, tym razem był silniejszy, dobitniejszy, jakby bliższy.

Zaniepokojony Dante wyjął ręce z kieszeni i położył je na broni. Zimny metal natychmiast dopasował się temperaturą do jego ciepłych dłoni, zdawałoby się nawet, że zaraz zamruczy. Z pistoletami łowca poczuł się jakby pewniej – nagle już wiedział, co się dzieje i co ma robić. Rozejrzał się jeszcze raz, a nie znalazłszy tego, czego szukał wbiegł do jednej z kamienic. Szybko minął korytarz i wypadł z drugiej strony gmachu. Nie będąc już związany niczyimi spojrzeniami, zaczął wspinać się na budynek. Okno, okno, gzyms, okno, dach. Na samej górze przekonał się, że miał rację . Jego oczom ukazało się źródło owych nietypowych dźwięków – ciemny, pokryty grubym włosiem demon, wyposażony w długi, sprężysty ogon. Gdyby nie rozmiary, pazury, wyraźnie większa dolna szczęka, czerwone oczy bez źrenic i rogi w okolicach skroni, można by wziąć go za brunatnego lisa. Niestety istota, która właśnie przyglądała się łowcy nie była lisem, a rozumnym demonem. Potwór uderzył ogonem o barierkę, demonstrując swą siłę. W balustradzie było już kilka wgnieceń, co wyjaśniało genezę owych zgrzytów.

Dante musiał przyznać, że demon miał sporo taktu – odpuścił sobie zamieszanie na ulicy i zdecydował się na kameralne spotkanie z nim.

- Zgubiłeś się czy celowo zwróciłeś moją uwagę? – łowca podciągnął rękawy swojego płaszcza do góry, aż po łokcie. – Nieważne. Nie mam czasu, więc uwińmy się szybko, dobra?

Lisowate stworzenie rozdziawiło paszczę, z której wydostał się charczący pomruk. Przy odrobinie dobrej woli można by odczytać ten odgłos jako nazwisko Dantego.

- Odejdź, cholerny mieszańcu, i ja nie mam czasu na walkę z tobą. – powiedział w końcu demon. Dopiero teraz mężczyzna zauważył znaki runiczne na ziemi wokół przeciwnika.

- Co wy znowu kombinujecie? – rzekł bardziej do siebie, niż do przedstawiciela piekieł. Przyglądał się chwilę okręgom, lecz nic mu one nie mówiły. Nie przypominały żadnych, z którymi dotąd miał do czynienia. – Wiesz kolego, nie mogę tak cię zostawić. Z definicji muszę skopać ci tyłek.

Demon zawarczał. Nerwowo machnął ogonem, nieprzypadkowo zasłaniając nim runy. Spiął mięśnie i przygotował się do ataku. Zapewne od początku wiedział, że tak to się skończy.

Rozległy się strzały. Każda z kul dosięgała celu, znikając gdzieś w gęstej sierści przeciwnika. Dante nieco żałował, że zostawił miecz w hotelu. Zmuszony był przez to do większego wysiłku, bo demon nie pozostawał mu dłużny. Młócił pazurzastymi łapami w powietrzu, choć jego ogon zawzięcie pozostawał na ziemi, przykrywając znaki. Nie zachowywał się normalnie, jego reakcje były opóźnione.

Dante gładko uniknął jego ciosu, po czym uderzył go w wysuniętą dolną szczękę. Stworzenie wydało z siebie stłumiony jęk. Korzystając z chwilowej dekoncentracji przeciwnika łowca wskoczył na jego grzbiet. Usiadł mu na karku, zaplatając nogi pod jego szyją. Oba pistolety przyłożył do oczodołów demona, który zacisnął powieki. Co dziwne, jego największa broń, czyli ogon tkwił nieruchomo na podłodze. Dla bezpieczeństwa Dante postrzelił tę część ciała wroga parę razy, by mieć gwarancję, że nie zostanie nagle zaatakowany. Demon milczał. Chyba był świadomy swej porażki.

- A więc to prawda to co o tobie mówią. – zaczął przegrany.

Dante zaśmiał się. – Zależy co. Niektórzy z was uważają, że piję krew małych demoniątek.

Jego słowa zostały przyjęte ciszą. Widocznie pokonany potwór nie zamierzał rozmawiać na tak błahe tematy. Ta powaga przeniosła się też na łowcę.

- No dobra. To skoro już doszliśmy do porozumienia, to powiedz mi co tu właściwie robisz.

- Walczę o przetrwanie gatunku. – odpowiedział po chwili.

- Chyba ci to nie idzie. – zauważył Sparda, potrącając ucho stworzenia lufą pistoletu. – A co wam zagraża?

Chwila milczenia. Zwycięzca tego pojedynku nie martwił się jednak – obaj doskonale wiedzieli, że demon nie ma wyboru. Musi mówić.

- Anioły. Ludzie.

Srebrnowłosy z wrażenia aż uwolnił ucisk na szyję przeciwnika. W jego głowie zapanował taki zamęt, że nawet nie spostrzegł, gdy pokrwawiony, demoni ogon oplata go w pasie i rzuca na ziemię. Wraz z powietrzem z płuc przez usta uciekło mu zdezorientowane pytanie : Co kurwa?!

Jak przystało na syna Spardy, szybko odzyskał rezon. Złapał ów kłopotliwy ogon i nieelegancko złamał go. Chrzęst przestawianych kości nieprzyjemnie ranił uszy. Właściciel wąskiej kity zawył. Dante jednak nie przejął się tym, był zbyt rozeźlony niedawnym upadkiem. Podszedł bliżej demona, by przystawić pistolety do jego gardła. Wysłannik piekieł znów znalazł się w sytuacji podbramkowej.

- I po co to było? – mruknął łowca, próbując rozruszać bolący bark. – Na czym skończyliśmy..? Ach. Anioły. Jaki wy macie z nimi problem?

Tym razem to lisowatą kreaturę dosięgło zdziwienie. Otworzyło szerzej oczy, zastrzygło uszami.

- Wy także macie z nimi kłopoty?

- Owszem. Porywają ludzi i nie chcą oddać. Ale nieważne. Mów. – Dante delikatnie dał znać rozmówcy, że oczekuje wyczerpującej odpowiedzi, przyciskając jeden z pistoletów mocniej do jego krtani.

- Nie wiem dokładnie, co się dzieje. Dochodzą nas słuchy, że niebem targają wojny domowe. Część z tych skrzydlatych gnojków zamierza udowodnić swoje racje pokonując nas, inni chcą przyłączyć do tej wojny ludzi, zmieniając ich w dziwne hybrydy. Każda ze stron nam zagraża. Dlatego musimy i chronić ludzi przed nimi i szykować się do wojny.

Srebrnowłosy mieszaniec demona i człowieka chłonął każde słowo, które wydostawało się z paszczy czerwonookiego potwora. Natychmiast je trawił i dopasowywał do tego, co już wiedział. Dlatego zwlekał chwilę z odpowiedzią, by móc zadać odpowiednie pytanie.

- A ty? Co tu dokładnie robisz? – położył nacisk na ostatnie zdanie.

Demon wydał z siebie dźwięk, który można by wziąć za westchnięcie. – Rysuję krąg ochronny, aby żaden anioł nie mógł postawić stopy w tej okolicy.

- To jakaś szczególna okolica?

- Tak. Trzymamy tu te hybrydy i staramy się je przywrócić do normalności.

Dante uśmiechnął się. W oczach zawirowały mu błyski zadowolenia. – Łał. Znalazłem premiera.

3 komentarze:

  1. Świetnie. Nie wiedziałam, że istnieje, aż tak duża pizza. Oliwki to jest zuo, sama ich nie lubię.
    Na kolejną część nie mogłam się doczekać i dostałam co chciałam, Danciaka(xD). Początek zaczyna się świetnie, jest pizza, następnie ciekawa walka z demonem i się dowiadujemy, co knują te przebiegła istoty anioły. Całość jest interesująca i chce się się dostać więcej, ale trzeba grzecznie czekać na kolejną część, aż chce sie powiedzieć :
    I ♥ Donnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział u mnie się pojawi, ale dziś dopadł mnie leń i nic mi się nie chce {no nie na długo}.
    Bardzo ładnie to opisałaś. No i zaczyna się coś wyjaśniać. Będę czekać na next.

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3