piątek, 12 listopada 2010

Wyjaśniacz II - Klątwa pod puduszką uśmiechu.

Muzyka - Klik~!



Miał w życiu jedną taką chwilę, gdy istniał poza światem. Na jakiś urywek czasu pozostawiony był sam sobie, nie należał do rzeczywistości. Uczucie to było podobne do wydostania się z rwącej rzeki. Jakiż on był wtedy zdziwiony, jaki zagubiony! W tamtej chwili ogarnął go stan nietrzeźwości, sztuczka, która otwiera poczet wielkich mistyfikacji ludzkości. W owym czasie był też człowiekiem stosunkowo pewnym. Podzielonym na dwie części, zewnętrznie wewnętrzną i wewnętrznie wewnętrzną. Świadomość i podświadomość. W świadomości wiedział, kim jest i czego chce. W podświadomości wciąż królowało zagubienie, chłopięce rozdarcie i strach przed swoją osobą. Zamykał więc podświadomość w hermetycznym opakowaniu, była to jego inność, strzeżona i pielęgnowana. Dziwna więc to sprawa, że właśnie w tym nadzwyczaj stałym momencie jego życia los obdarował go tą chwilą.

Siedział na lepkiej, wilgotnej ziemi, w pobliżu ogniska. Alkohol krążył po młodzieży niby jakiś pogański bożek. Podawali sobie butelkę z namaszczeniem, z dumą, z błyszczącymi oczami. Ktoś obok niego rozprawiał o dobrych i złych aspektach rewolucji seksualnej. Potem zniknął, wraz z osobą, z którą referował. Rozmowa rozpłynęła się; Zdawało się, że pochłonął ją wszechobecny szum świata, chrząkanie wiatru splecione z szmerem ludzkich konwersacji.

Ktoś grał na gitarze, śpiewał zachrypniętym, niepokojąco dojrzałym głosem o wolności. Instrument wył z każdym szarpnięciem strun, wołał pomocy u bram duszy. Ktoś miał twarde, mocne dłonie, zwinnie przemykające po gryfie i wykrochmaloną kraciastą koszulę. W blasku hojnie rzucanym przez ogień sięgające ramion włosy zyskiwały rdzawy odcień. Oczy jasne; Lśniły przebijając zasłonę paru niesfornych kosmyków żywym, szarym światłem.

Coś nim targnęło. Dogłębnie, zrywając wszelkie połączenia nerwów, gromiąc bólem. Zachłysnął się powietrzem, gdy świadomość złapała go za serce. Już wiedział. Nagle wszystko stałe się jasne, klarowne jak woda na pocztówkach z ciepłych krajów. Cały świat zbladł, zredukował się do rangi nieważnej informacji. Liczyła się tylko ta jasność myśli, zrozumienie. Jego życie przestało być tajemnicą. Wszystko zrzuciło zasłony zawikłania. Ale tylko na chwilę. Jakiś bezwładny obiekt przesiąknięty zapachem alkoholu i rzygowin wpadł na niego. Stracił równowagę. Jego ciało zachwiało się, by utrzymać się w pionie położył rękę na ziemi. Jego umysł został wytrącony z tego dziwnego stanu swoistej harmonii. Pogrążył się w mroku świata. A jedyne, co pozostało mu po tamtym momencie, to wspomnienie o niespotykanej barwie i jedna paląca wiadomość. Że on kocha inaczej.

Zerknął na zachlanego nastolatka, który wyrwał go ze stanu oświecenia. Chłopak uśmiechał się nieprzytomnie, zlepione włosy niby szalik okrywały jego kark. Pobłażliwy uśmiech przemknął przez jego twarz, choć normalnie wszcząłby awanturę. Może był zbyt oszołomiony, może świat wydał mu się odrobinę lepszy niż wcześniej go widział. Sam nie do końca zdawał sobie sprawę, dlaczego tak zrobił. Zwrócił swoje spojrzenie ku gitarzyście w kraciastej koszuli, który właśnie zmienił repertuar. Piosenka w ich ojczystym, pierwotnym języku wypełniła zmęczony trwaniem las. Śpiewał, nie używając słów, już nie chłopiec, jeszcze nie mężczyzna. Było w nim coś hipnotyzującego, coś, co sprawiało, że on miał ochotę się rzucić na tego bruneta z gitarą jako bronią. Wykonał jednak gest o niebo skromniejszy – usiadł koło niego i wsłuchiwał się z bliska w muzykę płynącą niby z duszy. A gdy umilkł i jego głos i gitara, wziął go za dłoń i odwiódł od ogniska. W cieniu drzewa muskającego czubkiem chmur skradł pocałunek swojemu pierwszemu mężczyźnie w życiu. Strach mieszał się w nim z podekscytowaniem, pożądanie z niepewnością. Zdziwiło go, że męskie usta nie różnią się tak bardzo od żeńskich. Smakowały świeżym, słodkim, młodzieńczym lękiem.

W późniejszych latach często wracał do tego dnia. Przypominał sobie skrzący ogień i ciepły, mocny alkohol. Miał do tych wspominek duży sentyment. Przez chwilę żył życiem, które utracił, gdy spostrzegł swoją odmienność seksualną. Nieświadomie idealizował siebie z tamtych lat. Chociaż rzeczywiście wtedy miał łatwiej. Posiadał tylko jedno imię, tylko niewielką grupkę problemów, które i tak były zazwyczaj grzeczne. I wtedy Schneizel nie miał nic wspólnego ze światem demonów, brudnej magii i wiecznej walki. Jedynie czasem, naprawdę z rzadka, w nocy wydostawały się z niego głosy, które nie należały do niego. Ale przecież spał. Tłumaczył więc to sobie mówieniem przez sen.

Dziś też chciałby móc wmówić sobie, że to tylko sen, nie klątwa.

Schneizel, kochanie. To tylko sen…

3 komentarze:

  1. - "odzień" - odcień {literówka}
    - "A jedyne, co pozostało mu po tamtym momencie to wspomnienie o niespotykanej barwie i jedna paląca wiadomość." - {po "momencie" przecinek}
    I na początku duże nagromadzenie słowa "był". Wiem, że trudno jest to zastąpić. Poza tym "wyjaśniacz" jest taki, hm, metaforyczny. Dobrze opisałaś jego wspomnienie tamtej chwili.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękówka za wytknięcie potknięć. Mam nadzieję, że teraz jest ciut lepiej.
    I kimkolwiek jesteś, wiedz że ja zazwyczaj piszę tak właśnie metaforycznie. No i dziękuję Ci za zainteresowanie.
    Pozdrawiam~!
    ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się podoba ten wyjaśniacz. Ale muzyka mi nie działa {*podchlipuje*}, ale jak możesz to napisz tytuł piosenki.

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3