Czuł, że coś jest nie tak. W powietrzu wisiało coś niezdrowego, namacalnie drwiącego z człowieczej słabości. A gdy przestrzeń zatrzęsła się w posadach, zawył w nim lęk. Pobiegł, by uspokoić nagle rozszarpane zmysły i zobaczyć, co się stało. Choć gdzieś w głębi serca wiedział już od początku.
Puste pomieszczenie z śpiącym, nienaturalnie spokojnym tytanem.
*
Niezgoda. Jedyny wyczuwalny dowód na własne istnienie w tej nieustającej pieśni bólu. Nie wiadomo skąd to przybyło, krótkie słowo przeciwstawiające się umieraniu.
Powoli i uparcie blednące.
I zniknęło, to buntownicze „nie”. Rozpłynęło się, zostawiając po sobie doskonałą nicość. Ciemność pożerającą wszystkie kolory, myśli i emocje
*
Uparcie patrzył w zasłonione powiekami oczy nieprzytomnego mężczyzny. Kolana wbijał w gładkie zimne kafle, a dłońmi wędrował wzdłuż framug pomiędzy płytkami. Niesmaczna mieszanka zdenerwowania i lęku wylewała się z niego pod przebraniem urywanego oddechu.
Oderwał na chwilę wzrok od twarzy zamiatanej jasnymi kosmykami włosów. Rozejrzał się po sterylnej łazience. Nic podejrzanego, zbytnio wychylającego się poza normę. Jedynie kałuża szklistej cieczy leżąca w kącie. Westchnięcie wyrwało mu się z ust.
Nie miał pojęcia, co zabrało świadomość potężnemu człowiekowi, nieświadomie ozdabiającemu podłogę.
I ta niewiedza bardzo go drażniła.
*
A gdy została już tylko pustka, nagle rozbłysły słowa. Niosły ze sobą ból, lecz ten już jakby stracił na znaczeniu. Wyblakł. Słowa zaś przyozdobione w obrazy wprawiały w osłupienie.
W tym bezładzie żyły demony. Zamieszkiwały ciemne kolory. Ginęły szybko, równie prędko jak siały chaos. Rozpłatane szarym ostrzem zazwyczaj nie zdążały nawet zapłakać. Ich krew nie była czerwona. Czerwień, kolor róż, należała tylko do jednej odmiany wspomnień, jednej kombinacji cieni i świateł wraz z uczuciami. Takie mogły być tylko włosy pewnej istotki. Owe stworzenie przemykało szeptem pomiędzy niepełnymi obrazami, czasem ukazując kawałek siebie. Była wyraźna. Jej szkarłat przykuwał uwagę bardziej niż jucha demonów.
W jasnych barwach, dla kontrastu, egzystowali ludzie. Ich świat mieścił się w odcieniach pomiędzy szczęściem a drogą ku niemu. Zdarzenia nie łączące się ze sobą w żaden sposób zapełniały pustkę. Spektakularne sukcesy i nieśmiałe radości, większe i mniejsze tragedie. Odcięte pasma od dziejów ludzkości, różniące się jedynie umiejscowieniem w czasie. Niby wojskowa defilada, przez równinę ciemności przechodziły obrazy osierocone z kontekstu.
Zdezorientowanie było tu jak najbardziej na miejscu.
*
Udało mu się wrzasnąć. Krzyk, który zrodziły jego płuca był tak nieokrzesany, że stłumił wszelkie lęki. Sam nie wiedział, skąd w nim tyle siły. Miał wrażenie, że leży na podłodze potłuczony jak porcelana, poskładany w nieregularne stosy. Ale gdy pozwalał sobie na zerknięcie w tamtą stronę, przekonywał się, że nie ma go tam. Jedynie to niepokojąco nieżywe ciało.
A potem już wszystko poszło samo. Jak gdyby z nieba poturlały się wydarzenia, ludzie wypełniający pustkę swoimi pytaniami. Znajomo nieznajome twarze oferujące psychiczne oparcie w obliczu tej tajemnicy. Ktoś obwiązał łazienkę policyjną taśmą, inny spisywał zawzięcie informacje na temat nieprzytomnego człowieka, który gdzieś zatracił swoje imię na rzecz tytułu ‘ofiary’. A on był świadkiem swojego małego cudu – związał świadomość, skupił wolę i otrzeźwiał. Krążył po łazience, szukając czegokolwiek, co choć na chwilę załagodziłoby głód jego niewiedzy. Chciał wiedzieć, chociaż troszeczkę wiedzieć, co się stało. A nie było niczego, co odkryłoby chociaż rąbek tajemnicy.
- Kurwa mać. – chcąc przekuć na słowa wszystko to, co się w nim kotłowało odkrył, że nie ma czegoś takiego w słowniku. Zaklął więc niegodnie.
Pięścią uderzył ścianę. I jak się spodziewał, napotkał opór, choć nie tej natury, której można by się domyślać. Zaciśnięta pięść zatrzymała się w powietrzu, utknęła zahamowana przez niewidzialną barierę, odległą od jasnego muru. A w przestrzeń uniosło się coś dziwnego, odległego, obcego. Chwilę trwał w osłupieniu, jakby bojąc się wyciągnąć konsekwencję z tej sytuacji. A gdy sprawdzając dotknął dłonią miejsca, w którym powinna być niewidoczna przeszkoda, jego palce poczuły jedynie słaby opór powietrza. Ponawiał próby, goniąc obiekt o wątpliwej realności. Po chwili przestał, świadom że zaczyna zwracać na siebie uwagę.
Przeczesał palcami włosy, czesząc również i myśli. Powiedział sobie ‘Dość’ i wziął się do roboty.
*
Ciemność znowu wlazła na tron tego bezładu. Choć wiadomy był fakt, że cała ta parada obrazów urodziła się by szybko zgasnąć, jej nagły brak był niepokojący. Czyste, wieczne nic.
I jak tu się nie bać?
W całej tej czerni wyczuć można było jedynie oczekiwanie na cud. A cudem mógłby tu być nawet sen.
*
Wystarczyło parę słów wyszeptanych w odpowiednie ucho i zmyli się ci wszyscy ludzie. Zniknęli jak fatamorgana, zdając się być równie realnymi co owa iluzja charakterystyczna dla pustyni. A on usiadł na podłodze obok wciąż ciepłego ciała i zacząć coś nucić. Pogadał chwilę z powietrzem, wymienił się z nim oddechem. I wstał, nie dowierzając swej sprawności. Począł się krzątać, niszczyć sterylność pomieszczenia. Pewną ręką poprowadził na podłodze kręgi, śmiałym ruchem zapalił świece w odpowiednich miejscach, niepłochliwym głosem zaczął nucić nieskomplikowaną melodię. A gdy już wszystko w łazience było wedle jego zamysłu, najpewniejszym z zdecydowanych ruchów pociągnął czymś ostrym po skórze na swoim nadgarstku.
Krew uradowana z wolności rozbiła się niemo o posadzkę. Przykryła szkarłatem zawiłe wzory na podłodze.
Przestrzeń rozdarła się z bolesnym skowytem.
*
Szarpnęło. Wyrwało kawałki ciemności, zniszczyło fundamenty tego chaosu. Wszystko zaczęło się rozpadać, runęło w jednej chwili bynajmniej nie jak domek z kart. Ginęło gwałtownie, jak owad zderzający się z szybą. Tą szybą była rzeczywistość.
Rzeczywistość okazała się bardzo jasna. Raniła rogówki jak kat, potęgowała zdezorientowanie.
- Żyjesz? No, Dante, powiedz coś. – słowa były dla niego jakieś za dźwięczne, zbyt cywilizowane. Głos wydawałby mu się bliższy, gdyby nie silił się używanie mowy.
Nie otworzył powiek, z prozaicznego powodu. Jeszcze nie uświadomił sobie, że je ma.
- Dante! Pokiwaj chociaż głową, idioto! – znowu nachalne słowa. Głos przybrał na sile.
Poczuł jakiś ciężar na ciele. Miał wrażenie, że ktoś posadził na nim coś niezwykle ciężkiego, coś, co wydzierało każdy gram tlenu z jego płuc. To przypomniało mu o jego cielesności. Rozwarł powieki.
Do jego źrenic wlały się nieprzeliczone tony światła. A na dnie jego oczu wciąż siedział ten niesamowity mrok. Musiał więc na powrót zacisnąć powieki, dać czas ciemności na odejście z oczodołów. Po chwili znów spojrzał na świat.
Pomieszczenie, w którym się obudził oświetlały jaskrawe lampy zabudowane w suficie. Gładkie ściany przybrudzone były śladami po bordowej cieczy i czymś na pozór węgla. On natomiast leżał na zimnych kaflach pokrytych niezrozumiałymi napisami i różnymi wzorami. Wokół niego nieco już nadpalone świece układały się w krąg. Dopiero po dłuższej chwili zauważył mężczyznę , który głowę ułożył na jego torsie. Miał na sobie pogniecioną koszulę przyozdobioną ornamentami z krwi. Brązowe włosy zbytnio zmęczone, by tworzyć kompozycje z kosmyków grzecznie oklapły na mocny materiał tworzący koszulę Dantego. Odchrząknął.
Mężczyzna zerwał się, zwrócił twarz ku źródłu zachrypłego dźwięku. Jego matowe oczy momentalnie zabłysły soczystym zielonym ogniem. Niczym nieskrępowany uśmiech wykrzywił jego twarz.
- Ty kurwa żyjesz! – nie krzyknął, nie wybuchnął. A wręcz przeciwnie, Schneizel wyszeptał to. Chwilę jeszcze trwał rozjaśniony nagłą radością, chwilę jeszcze jego zęby zlewały się z bielą ścian. A po tejże chwili zmarszczył brwi, a głos uzbroił w zdecydowanie. – Co się tu stało?!
Dante masował sobie palcami bolące skronie. Rzucił szatynowi w miarę trzeźwe spojrzenie, mieszcząc tym krótkim kontakcie wzrokowym wiadomość o rychłej odpowiedzi na jego pytania. Doprowadził się do porządku całkiem sprawnie, nie marnotrawiąc dużej ilości czasu. Podniósł się do pozycji siedzącej i co dziwne, kosztowało go to sporo wysiłku.
- Co się stało – powtórzył w końcu, patrząc na ziemię. – Sporo się stało, Schneizel. Ale wiesz co? – spojrzał na rozmówcę, zdobył się na uśmiech. – Póki co pójdę się wylać.
I z najpoważniejszą miną, na jaką go było stać, Dante przeszedł przez pozostałości po egzorcyzmach Schneizela i dotarł do ubikacji, w której się zamknął.
Schneizel powiódł za nim wzrokiem, nie dowierzając.
*
Czas znów przyspieszył. Był jak lawina, porywał wszystko w opętańczy wir. Schneizela dopadła słabość, zniknął gdzieś w otchłani pachnącego lekami samochodu pogotowia. Jego miejsce zajął urzędniczy orszak o rozchybotanej rotacji. Wraz z upływem kolejnych chwil ludzie zamieniali się miejscami, mniej opanowani na zupełnie spiętych, zaskoczeni na zimnokrwistych. Każdy z nich zadawał pół demonowi te same pytania, on odpowiadał monosylabami bądź agresywnymi zaczepkami. Zamieszanie narastało. Urocza policyjna taśma została zerwana wśród tego zgiełku. Łowca demonów obserwował to w sposób podobny, w jaki widz ogląda film. Był pogrążony w niezdrowym letargu. Nie wiedział, że ktoś wcześniej, całkiem niedawno, przechodził podobną sytuację. Czuł w głowie pulsujący ból, irytujący niczym mucha zagubiona w uchu. Myśli miał nienaturalnie płochliwe, uciekały, gdy chciał się skupić. Siedział więc na umywalce, patrząc na rozszalały niepokój człowieczków w garniturach. Całkiem sporo wody upłynęło może nie w rzece, lecz w kranie, który dziwnym trafem był odkręcony, zanim Dante zdobył się na ruch. Rozciągnął się jak rasowa pantera. Niepewnym krokiem zbliżył się do zbiorowiska ludzi i pokazał swoją demonią naturę. Nawrzeszczał na personel, najbardziej gnojąc jakiegoś polityka zdającego się być liderem. Mężczyzna mający już młodość za sobą skinął głową, nie pytał. Wypowiedział parę skondensowanych zdań i po chwili łazienka opustoszała. Syn Spardy został sam. Zerwał całkowicie żółto-czarną taśmę, bez celu kopnął drzwi od kabiny. Zapalił papierosa. Dym wgryzł się w jego gardło, płuca i serce.
*
Szpitale cuchną czymś trudnym do zidentyfikowania. Mają swoją niepowtarzalną, sterylną woń będącą jak linie papilarne dla danego zakładu. Zapachy unoszące się w korytarzach tych specyficznych placówek są do siebie podobne, a zarazem każdy jest inny. Dante w swej wieloletniej karierze łowcy demonów odwiedził szpital zaledwie dwa razy. W tym raz był tam nie jako pacjent, lecz jako gość. * Dlatego wśród jasnych ścian fińskiego szpitala czuł się tak niepewnie. Żeby utwierdzić go w tej niepewności, los natknął go na pielęgniarkę nie znającą języka angielskiego. Dopiero blady lekarz, zapewne zmięty dyżurem nakierował go na odpowiednią salę.
Pokój był przestronny, światło odbijało się od wyblakłych kremowych ścian, potęgując owe wrażenie. Okno usytuowane było naprzeciw drzwi, więc wchodzący widział sąsiednie budynki. Łóżka pacjentów leniwie stały na zielonej wykładzinie po bokach pokoju, każde muskające mur krawędzią. Wszystkie łóżka były puste, prócz jednego za drzwiami.
- Czołem, Dante. – rzekł Schneizel głośno, ochoczo. Jego głos był zbyt beztroski, nie pasował do atmosfery cierpienia, która towarzyszyła szpitalowi.
- Strzała. – odpowiedział na pozdrowienie srebrnowłosy mężczyzna. Usiadł na jednym z pustych łóż. – Jak się trzymasz?
- Dziś wychodzę. Nic mi w sumie nie było, ot utrata krwi.
- Ot, utrata krwi. – Sparda powtórzył pogardliwie. – Nic nie mówię, ale od tego ludzie umierają.
Akcent położył na słowo wyrażające ogół człowieczeństwa, jakby chciał zaznaczyć swą odrębność od tego gatunku.
Schneizel prychnął. – Generalnie szpitale są od umierania. No, lepiej powiedz co się takiego wtedy stało.
Jeden z mężczyzn utkwił spojrzenie w drugim, drugi zaś lekceważąco podziwiał piękną gładkość sufitu.
- Sporo się stało.
Szatyn chciał coś powiedzieć, coś co z pewnością nie byłoby uprzejme ani miłe, lecz został ukrócony gestem.
- Sporo się stało i nie miałem nad tym większej kontroli. Ale miałem rację. To te skrzydlate skurczybyki. Zmieniają coś w ludziach i oni przestają być materialni. Znalazłem nawet kogoś takiego. Ale potem przyszedł mój, hm.. – uspokoił na chwilę struny głosowe, by dać sobie czas na dobranie słów. Po niecałej sekundzie kontynuował – znajomy. Pogryźliśmy się trochę, w końcu koleś jest aniołem. I chyba żaden nie wyszedł z tego bez szwanku.
- I straciłeś przytomność?
- Taak, coś na ten kształt. A potem ty odwaliłeś te swoje egzorcyzmy i wróciłem z zaświatów. Jakieś pytania?
Haas uśmiechnął się. – Mnóstwo.
- Na mnóstwo to czasu nie mam, wybieraj te najważniejsze. – westchnął łowca demonów o niebieskich oczach.
Po krótkiej chwili padło pierwsze pytanie. Potem spadały już lawinowo.
- Jak wyglądają tacy zmienieni ludzie? Kogo dokładnie spotkałeś? Jak to wyglądało? Co widziałeś, gdy byłeś nieprzytomny? Zabiłeś tego anioła? I skąd ty w ogóle znasz jakiegoś anioła?!
Tym razem westchnięcie nie wyraziłoby całej gamy nieciekawych uczuć, które zagościły w głowie Dantego. Mężczyzna jęknął więc, chowając twarz w dłoniach. Po czym zaczął mówić.
Haas kiwał głową na każdy oddech prowadzącego monolog półdemona. Zdawało się to być przemyślane i oddające trwały kontakt z rozmówcą, lecz wyraz twarzy egzorcysty zupełnie temu przeczył. Wzrok miał wbity gdzieś w przestrzeń, oczy zmatowiałe, usta zaciśnięte. Gdy Dante skończył opowiadać, jego stan się nie zmienił. Dopiero po chwili milczenia szatyn otrząsnął się i powiedział „Rozumiem”. Obyło się bez pytań, zapadła cisza.
W końcu Schneizel zdecydował się na głośne poukładanie usłyszanych informacji .
– Czyli przyjechałeś do Finlandii, bo twoja dziewczyna miała tu dom?
Dante nie odpowiedział, leżał rozłożony na szpitalnym łóżku i bawił się powietrzem.
- A ten anioł chce ci uprzykrzyć życie i jest nieśmiertelny?
Brak odzewu ze strony Spardy.
- I to anioły porwały Rayne, tak?
Brak odzewu.
- I… - Nie dokończył. Dante zerwał się i huknął na niego, marszcząc brwi.
- Oj, przestań, Haas! Wiedziałeś to już wcześniej, skurczybyku. Nie wiem, po co udajesz idiotę.
Brązowowłosy mężczyzna rozdziawił usta zdziwiony, wpatrywał się rozszerzonymi źrenicami w Dantego.
- Co..?
- Mnie się pytasz? To ty mi właziłeś do łba. – powiedział to bez większych emocji, wpatrując się wyczekująco w rozmówcę. Ten zdążył już odzyskać fason.
- Skąd wiedziałeś?
- Huh, skoro nie używasz siły do rozpieprzania demonów, to pozostaje coś takiego jak magia. A że nieraz w twoim towarzystwie dziwnie się czułem, jakby ktoś robił coś z moimi wspomnieniami, to jakoś tak sobie pomyślałem.
Wzruszenie ramion. Co zabawne, w wykonaniu obu mężczyzn. Schneizel potrącił nerwowo dłonią swoje mleczno czekoladowe włosy na potylicy.
- Sorki.
- Kawał skurwiela z ciebie.– mówiąc to, Dante wstał. Wykrzywił wargi w gorzkim uśmiechu. –Następnym razem po prostu zapytaj, okej szczwany chłopcze? – Grymas na jego twarzy ewoluował. Kąciki ust uniosły się wyżej, a oczy ociepliły się. Schneizel nie miał szans przyjrzeć się promiennej minie swego partnera w zleceniu, gdyż ten skierował swe kroki ku wyjściu i po chwili już go nie było. Z korytarza doszedł go jeszcze głos, by nie bawił się więcej w podcinanie żył.
Dante natomiast opuszczając pokój, porzucił również myśli związane z nieszczerością egzorcysty o żywo zielonych oczach. Niechętnie skupił się na czekającego go robocie do wykonania.
Z zupełną rezygnacją przyznał, że ma przed sobą mnóstwo pracy.
.* Szczerze mówiąc, to jest to coś jakby mistyfikacja. Nie pamiętam, by Danteusz w grze/anime/mandze wylądował w szpitalnym łóżku. To małe kłamstewko ma po prostu nadać opowiadaniu realności.
Hej, jestem tu pierwszy raz i przeczytałam już wszystkie wpisy. Są niebywale świetne. Na początku tego posta to nie bardzo skumałam o co chodzi ale teraz już wszystko ok.
OdpowiedzUsuńCzekam na next niecierpliwie.
Dzięki za powiadomienie. U mnie prace wciąż trwają, więc i tak musisz jeszcze poczekać. No, mimo, że nie ma za wiele akcji, to i tak rozdział mnie wciągnął. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWpis jak zwykle super. Coraz bardziej się wciągam w twoją historię. A wiesz, tego Schneizel'a czytam jako sznycel. Heh, od nadmiaru szkoły to trochę mnie pokręciło.
OdpowiedzUsuńJuż czekam na następną dawkę Dantego i niech w końcu udupczy te przeklęte aniołki.
Sznycel... xD
OdpowiedzUsuńKurde, kocham Cię za to kobieto :D
Jak ja wielbię Twoje opowiadania!
OdpowiedzUsuńKiedy będzie następny rozdział?
Omciu, kochana. Już jest. ;]
OdpowiedzUsuńChodzi o siódmy. :P
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadania zaczynają na mnie działać jak narkotyk. O.o
Um... Schlebia mi to. ^ ^
OdpowiedzUsuńAle zaczynam też się bać. jeśli zaatakujesz mnie w nocy na głodzie narkotykowym ?!
Hej, zapraszam do mnie - w końcu dodałem nowy rozdział. :)
OdpowiedzUsuńZapewne znajdziesz pełno błędów, więc proszę, poinformuj mnie o nich. :D
Hipciu, nie martw się o to.
OdpowiedzUsuńBędę grzecznie i niecierpliwie czekała na kolejną dawkę. ^_^'
Świetnie piszesz... Podoba mi się twoja historia. Jeśli chodzi o mojego bloga to ostatnio nie miałam do tego głowy. Ale niedługo dodam następny rozdział... A, jak by co to ja autorka "Sfory Dzikich Psów" i "Wolf's Rain Historie Niebieskich Nocy".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Roxanne.