wtorek, 28 września 2010

5. Spokój, który nie przejdzie bez echa.


Muzyka - Klik~! i Klik2~!


Telefon milczał błagalnie. Łypał okiem słuchawki na pokój, szukając kogoś, kto zechciałby go użyć. Zazdrośnie brzęczał na książkę telefoniczną, leniwe wertowaną przez ludzkie ręce. Czynność, z definicji kojarzona ze spokojem, irytowała jej wykonawcę. Ciepłe od rozgrzanych kaloryferów powietrze przecięło mrukliwe przekleństwo. Gruba książka z plaśnięciem zderzyła się ze ścianą, po czym gruchnęła o podłogę. Stronice niby obrażone paniusie odwróciły się literkami na wierzch.

Mężczyzna, który rzucił tomiszczem westchnął. Uczynił te parę kroków w stronę zmolestowanej książki, by ją podnieść. Zerknął na nazwiska widniejące na otwartych stronach. Wszystkie na V. Obie kartki zapełniały różne kombinacje imion z nazwiskiem Virtanen. Uniósł lekko srebrne brwi ze zdziwieniem, po chwili jednak uśmiechnął się.

Sięgnął po zniecierpliwiony telefon. Wykręcił numer, wahając się nieco, choć powinien znać go na pamięć.

Po paru sygnałach ktoś po drugiej stronie świata podniósł słuchawkę.

- Devil May Cry, słucham? – uprzejmy, kobiecy głos.

- Cześć kochanie, co robisz w mojej agencji?

- Dante?! – głos zdecydowanie stracił na uprzejmości. – Miałeś się odezwać, do cholery!

- Toteż się odzywam Lady, uspokój się i odpowiedz co robisz w mojej agencji.

- Grr… - łowczyni warknęła, odetchnęła i po chwili była w stanie kontynuować rozmowę. – Zbieram dla ciebie zlecenia, inaczej nie odzyskam moich pieniędzy.

- Taaak… - Dante zaśmiał się krótko. – No dobra. Chciałem ci podziękować za te anioły. Nawet nie wiesz, jak się przydały.

- Wyobrażam sobie… - kobieta powiedziała to dość smutno. – No i świetnie. Tylko nie przysyłaj mi tu żadnej pocztówki.

- Właśnie tak się zastanawiałem, wolałabyś kolorową czy czarno-białą? Te czarno-białe mają w sobie jakiś urok, są takie poważne…

- Żadnych. Pocztówek. Rozumiesz? – wycedziła przez zęby.

- Słucham? Coś przerywa. – rozbawiony mężczyzna chuchnął do słuchawki. – A, rozumiem, wolisz kolorową.

Lady westchnęła i postanowiła się pożegnać.

- Hej, poczekaj chwilkę. Mam jeszcze jedno pytanie.

- Dobra, tylko żeby to nie była żadna głupota.

- Przecież to ja je zadaję. –słowa zabarwione tanią wesołością – Znasz może takiego łowcę jak Schneizel Haas?

- Haas? – powtórzyła, zamyślając się. – Nie, chyba nie… Ale wiesz, może Trish coś będzie wiedzieć. Zawołam ją.

- Co?! A ona co robi w moim domu?! – Dante klął na siebie w myślach, że powierzył dziewczynom klucz do agencji.

- Robi zdjęcia burdelu, który zrobiłeś, żeby uwiecznić twój wielki powrót do kawalerstwa. – Lady z jakąś zjadliwą przyjemnością odpowiedziała na pytanie. – Triiiiish! Telefon!

Na linii coś zacharczało i po chwili zamieszania z słuchawki wybrzmiał głos blondynki. – Witaj Dante.

- Trish, jesteś niemożliwa. – syknął, nawet się z nią nie witając.

- I tak nie dorastam ci do pięt. – odparła kobieta, humor miała irytująco dobry.

- Policzymy się jak wrócę. A te zdjęcia skonfiskuję, rozumiesz? – łowca natomiast nie był zachwycony tym, co się działo w jego domu i dało się to wyczuć w jego głosie. Westchnął. – Dobra, nieważne. Powiedz mi lepiej, czy wiesz kto to Schneizel Haas.

- Schneizel? Spotkałeś go? – zdziwienie zmiażdżyło zupełnie rozbawienie w jej tonie.

- Na to wygląda. Kto to?

- Człowiek. Nie jest łowcą demonów, nie takim pełnoprawnym, chociaż całkiem nieźle sobie radzi. Bardziej pasuje na miano egzorcysty. Mało o nim wiadomo, koleś ma świra jeśli chodzi o jego dane osobowe. Mówią, że jest Węgrem, ale jak tu być pewnym, skoro nawet jego nazwisko może być fałszywe.

- Dlaczego jest taki tajemniczy?

- Nie wiem. Spytaj go. Ja go widziałam przelotnie, nie miałam okazji żeby się wiele dowiedzieć. Ale facet ma w sobie coś dziwnego, coś niezdrowego.

- Wiesz, czym walczy?

- Jasne. Łyżką i widelcem. A kiedy mu się stępią, zmienia się w wielkiego pokemona. – prychnęła.

- Skarbie, proszę. Jesteś moim jedynym źródłem informacji o nim. A ja mam z nim pracować.

Chwila ciszy. Emocje, próbujące przebić się przez kraty słuchawki.

- Nie wiem, czy to rozsądnie, Dan. Ja nic więcej nie wiem, naprawdę. Rób, jak uważasz.

- Rozumiem. Będę musiał sobie poradzić sam. Może po prostu go zaatakuję i zobaczę, jak się obroni?

- Idiota. – warknęła, chyba trochę zbyt pod wpływem impulsu, bo minęła chwila, zanim znowu się odezwała. - Zrobisz takie głupstwo i obiecuję ci, że już nigdy nie zjesz pizzy.

- Ależ ty mnie kochasz, co? – Dante uśmiechnął się, choć był świadom, że jego rozmówczyni nie jest w stanie tego zobaczyć.

- Oczywiście. – potwierdziła ironicznie. – Tylko wiesz, uważaj choć trochę na tego Haasa.

- Tak, jasne, zawsze uważam na siebie. – Trish już chciała coś powiedzieć, lecz łowca przerwał jej. – No, to do usłyszenia. Pozdrów Lady.

Odłożył słuchawkę. Rozciągnął się, w myślach smakując wszystkie informacje, które pozyskał. Zerknął na niewielkie okno hotelowego pokoju. Słońce wciąż obrażone na świat tuliło twarz do poduszki z chmur.

- Dobra, czas ruszyć dupę. – mruknął do siebie. Niechętnie, jakby na przekór swoim motywującym słowom, zarzucił sobie na ramię płaszcz, w rękę wziął obszerny futerał na gitarę i wyszedł. Gdy znalazł się już poza budynkiem hotelu, z miejsca porwało go miejskie życie Helsinek.


*


Zza drzwi dobiegał śmiech. Z rodzaju tych najbardziej beztroskich, nie przejmujący się melodią ani decybelami. Aż chciało się również zaśmiać.

Dante otworzył drzwi bez pukania. Uznał, że właściciele tej kamienicy nie powinni mieć wiele do ukrycia.

Mała, drobna istotka, zaplątana w za duży, kolorowy sweter biegała po salonie z niewielkim kozakiem w rączce. Uśmiech ledwo mieścił się na jej pyzatej, jasnej twarzy. Miała tak roziskrzone oczęta, że ciągnęła się za nią błękitna smuga. Włosy w kolorze rozwodnionej lemoniady wyrywały się z ciasnych warkoczy i sterczały na wszystkie strony. Dziewczynka śmiejąc się głośno, biegała nieporadnie pomiędzy dwoma kryjącymi radość mężczyznami. Tove usilnie starał się pisać coś w dokumentach, odpychając zabłoconego buta atakującego jego głowę, natomiast Elias udawał, że nie widzi kozaczka, który wędrował po stole. Jednak pod skórą obojga drgał nienarodzony jeszcze uśmiech.

- Witam. – Dante wtargnął w to zamieszanie. Zamknął drzwi, czując jak ciepłe wnętrze domu zaczyna walczyć o terytorium z chłodnym powietrzem z dworu.

- O, witajcie, witajcie. – Finowie zerwali się nagle, porzucając swe nadzwyczajnie ważne zajęcia. Dziewczynka podreptała w stronę łowcy. Zacisnęła rączkę na jego płaszczu i wypluła z siebie (dosłownie) parę słów po lapońsku.

- Co ona mówi? – zapytał, spoglądając w dół na uśmiechniętą buzię dziecka.

Lönnrot uśmiechnął się jakby panicznie. Zmierzwił swoje przerzedzone włosy.

- Dlaczego macie, panie, włosy starego człowieka… - mruknął cicho. Angielskie słowa z lekkością przeplatał lapońskimi przerywnikami, wywodzącymi się z podwórkowej łaciny.

Dziewczynka powtórzyła dumnie : Perkle!

Tove pacnął ją w główkę karcąco.

Dante zaśmiał się. Jeszcze chwilę jego radosne ‘Ha ha ha~!’ obijało się po poważnych ścianach. Pogłaskał małą obywatelkę Finlandii po głowie. Dało się słyszeć wyraźne westchnięcie ulgi.

- Takie życie, mała. – łowca odsunął od siebie dziecko i wszedł do pokoju. Rzucił futerał na sofę, sam zdecydował się na stanie. – Przyszedłem pogadać ze Schneizelem. Wiecie, gdzie jest?

- Na górze. – odpowiedział natychmiast pulchny blondyn. Wziął małą na ręce, mrucząc niezgrabne przeprosiny.

- O, nie wiedziałem że prowadzicie hotel.

- Oh, well… - Elias wykazał nagłe zainteresowanie papierami na stole. – Nie zdążyliśmy wczoraj zaproponować wam noclegu, panie Dante.

- W porządku, jakoś sobie poradziłem. – rzucił Sparda, wspinając się po schodach prowadzących na piętro. Korytarz wyciągnął ku niemu ramiona wielu drzwi, uśmiechnął się ciepłym odcieniem farby. Jedyną jego ozdobą była fotografia oprawiona w ikeowską ramkę, przygwożdżona do ściany zamykającej przedpokój. Dante zdecydowanym, niespiesznym krokiem ruszył ku zdjęciu, chcąc mu się przyjrzeć. Na papierze parę uśmiechniętych, męskich twarzy pozowało do obiektywu, prezentując uścisk czyichś ważnych dłoni. Groteskowo to wyglądało na tle zgliszczy budynku, pośród nieba pełnego popiołu. Łowca chwilę zastanawiał się, czy któryś z uwiecznionych młodych mężczyzn nie jest Eliasem. W końcu uznał, że mało go to obchodzi i przeszedł do poszukiwań swego partnera od zlecenia. Otworzył pierwsze z brzegu drzwi. Drewno zaskrzypiało boleśnie, ukazując niemal pusty pokój wypełniony jedynie umęczonym, zielonym fotelem i dawno nieużywanym fortepianem. Ściany sprawiały najświeższe wrażenie, zapewne dzięki swemu kolorowi – bieli.

Zamknąwszy jedne drzwi, srebrnowłosy otworzył następne. Uderzyła go woń kwiatów, delikatna, lecz wyraźna dla wyostrzonych zmysłów pół demona. Dante omiótł spojrzeniem pokój. Okno łapczywie łapiące szarawe światło, dębowa szafa kuląca się obok parapetu ledwo widocznego spod bukietu białych chryzantem, łóżko ginące gdzieś pośród sterty książek i walizek. Na podłodze siedział mężczyzna, oddzielony od świata mocną barierą czytanych słów. Kasztanowe włosy buntowały się przeciw zaczesaniu ich do tyłu, parę kosmyków-rebeliantów opadało mu na czoło. Palce gładziły gładką brodę w zamyśleniu. Powyginany kołnierzyk niebieskiej koszuli próbował stać na baczność, ukryć białe paski przecinające materiał, na próżno. Bluzka wraz z guzikami niknęła gdzieś w okolicach obojczyka, przykryta czarną, wełnianą kamizelką. Nogi skrzyżowane, były słabo widoczne w całym tym bałaganie na podłodze. Schneizel niby wciąż ten sam, co poprzedniego wieczoru, a jednak jakiś inny.

- Hej, Haas. – Dante wciąż stał w drzwiach, nie wiedząc, jak przejść do pokoju, nie zakłócając chwiejnej równowagi.

Łowca demonów siedzący na podłodze uniósł wzrok zielonych oczu znad książki. Zaskoczony uniósł brwi. – O, Dante-sama, cóż cię tu sprowadza?

- Daruj sobie te japonizmy, co? – mruknął. Zdecydował się zaryzykować i wejść do środka. Ostrożnie zrobił krok, celując stopą pomiędzy stertę pustych kartek a czarną aktówkę z paczką fajek niby wisienką na torcie.

- Nie bawi cię to? – wzruszywszy ramionami, Schneizel zamknął książkę, którą czytał. – No dobra. Tak poza tym, to sorki za bałagan.

- Taa… - jasnowłosy kiwnął głową. Właśnie utknął w martwym punkcie. Nie miał gdzie się ruszyć, nie deptając niczego. – Pieprzyć. – powiedział do siebie i odgarnął wszystko nogą.

Mieszkaniec pokoju uśmiechnął się samymi ustami. – No, to o co chodzi?

- A o co może chodzić? O zlecenie, rzecz jasna.

- Słucham więc.

Dante w końcu dotarł do łóżka. Ściągnął płaszcz i rzuciwszy go na pościel, usiadł na tapczanie w sobie właściwy sposób, czyli zajmując niemal całe miejsce. Oparł się plecami o ścianę, wzrokiem pilnując rozmówcę.

- To nie demony są sprawcami. Ludzie znikają, bo aniołom coś się pomyliło.

- … - Schneizel milczał, nie ruszał się nawet. Słuchał, ignorując przebiegający po jego karku dreszcz.

- Anioł jest odwrotnością demona. A tak się składa, że o nich wiemy sporo. Jedyne, co umieją demony, to niszczyć. Skoro tak, to wychodzi na to, że ich przeciwieństwa powinny tworzyć. Ale to nie pasuje do zniknięć. Jeśli jednak do człowieka dodać, coś, co sprawi, że ulotni się, nie będzie go widać… Wtedy mamy efekt niszczenia, tworząc coś. Wiesz, co mam na myśli?

Mężczyzna skinął mu.

- Demony nie mogły tego zrobić, nie mają umiaru jeśli chodzi o rozpieprzanie. A anioły już tak.

- A jaki mają w tym cel..? – zapytał Haas przyciszonym głosem.

- Nie dziwi cię to, że one prawdopodobnie istnieją?

- Skoro są demony, to czemu i nie anioły? – wciąż utrzymywał cichy ton.

- Taak… - Dante zamyślił się. – Tak, masz rację. A ich cel nie jest mi do końca wiadomy. Znając życie, to pewnie chodzi o coś z równowagą, ale… Wydaje mi się, że to głębsza sprawa, sięgająca już ich świata.

- Dobra. – Schneizel kiwnął głową, dając znak, że przyjmuje tę tezę. Dotknął palcem skroni. – Zakładając słuszność twoich słów… Co się dzieje z takimi ludźmi, którzy zostali, hmm... Zmodyfikowani?

- Pomyślmy… - na chwilę w odwiedziny wpadła cisza. – Nie powinni znikać. Możliwe, że są po prostu tracą materialną formę. To tak jakby zmienić ciecz w gaz.

Drugi łowca przymknął oczy, układając sobie informacje w obraz. Minął jakiś czas, podczas którego obaj mężczyźni zadawali sobie w duchu pytania, na które nie mieli szans odpowiedzieć.

- Wiesz, to trzyma się kupy.

- Ta… - mruknął Sparda, spoglądając w sufit. Wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów. Zapalił jednego, nie zadając grzecznego pytania o pozwolenie. – I co z tego, skoro wciąż tyle nie wiemy?

- No, wszystko w swoim czasie. – Schniezel uśmiechnął się nieprzekonywująco. W jego oczach wciąż tkwiło coś przypominającego lęk.

Zalęgła w zakamarkach pod łóżkiem cisza wypełza teraz i zawładnęła konwersacją. Tytoniowy dym gryzł się z słodkim zapachem kwiatów. Dante zaciągał się papierosem, jakby ten był panaceum na wszelkie dolegliwości duszy i ciała, jego partner natomiast przyglądał mu się w milczeniu. Zlustrował go już niemal całego, choć w spojrzeniu nie miał ciekawości, jedynie smutny przestrach. W końcu utkwił wzrok na odsłoniętym przedramieniu pół demona.

- Przypalasz się… - stwierdził cicho, nie było w jego słowach ani krzty pytania.

Dante spojrzał na ręce nieco zaskoczony. Rzeczywiście, jego jasną skórę pokrywały ciemne okręgi idealnie odzwierciedlające kształt papierosa.

- Dlaczego? – rzucone w przestrzeń pytanie zasyczało zupełnie jak gaszony pet.

- Nie wiem. – wzruszył ramionami, odwracając wzrok.

- Boli?

- Ha ha. – srebrnowłosy łowca zaśmiał się głucho. – Nie, już nie.

- Rozumiem… - mruknął Schneizel z trudną do zdefiniowania krępacją.

- Nie, nie rozumiesz. – w głosie Dantego zabrzmiała jakaś zimna twardość. Wstał. – Mam jeszcze jedną sprawę.

Drugi mężczyzna również wstał. Nadzwyczaj sprawnie przedostał się przez chaos na podłodze do parapetu. Z zamyśleniem zaczął dotykać białych płatków chryzantem.

- Skąd wiedziałeś, że będę w Finlandii?

Sylwetka Haasa drgnęła. Nie obrócił się, gdy zapytał :

- Wiedziałem?

- Nie udawaj głupka. Inaczej Tove nie wziąłby mnie za ciebie.

- Ach, no tak, widać jednak wiedziałem. – mówiąc to, łowca demonów o zielonych oczach odwrócił się w stronę odbiorcy jego słów. Na usta wstąpił mu szeroki uśmiech odsłaniający zęby.

- Skąd. – powtórzył Sparda, żądając odpowiedzi.

- Wiesz, jesteś sławny. Więc to naprawdę nietrudno dowiedzieć się, czy i gdzie się wybierasz.

- Doprawdy? – niepełny demon ściągnął brwi. – A kto ci sprzedał taką informację?

- Biuro informacji ds. dzieci Spardy.

- Jak skończymy z tym zleceniem, to ci przyłożę. – warknął Dante ku uciesze Schneizela. – A teraz chodź, trzeba sprawdzić co się dzieje z tymi znikającymi ludźmi.

- Yes, my lord. – mówiąc to, Węgier skłonił się w iście królewskim ukłonie, po czym podążył za swym partnerem, który zirytowany opuścił pokój.

Gdy wychodzili, Sparda pomachał małej blondyneczce. Dziewczynka wyszczerzyła się, prezentując dumne parę ząbków zdobiących jej dziąsła. Z jego podświadomości uwolniła się myśl, że dziecko to w sumie nie taki zły gadżet.

- Chyba się starzeję… - mruknął do siebie, trzaskając drzwiami.


*


Dzieci, które z jakiegoś powodu wychowują się same z dala od ludzi, zazwyczaj nie umieją mówić. I jeśli do 7 roku życia nie zaczną nauki mowy, nigdy nie będą miały szansy na komunikację z ludźmi. Po prostu ich mózg nie będzie w stanie przyswoić żadnego języka. Tak samo jest z ludźmi zagubionymi. W każdym sensie. Istoty ludzkie zaplątane w gąszczu gorzkich wyborów, oślepłe na rozstaju dróg czy po prostu nie umiejące znaleźć swego miejsca w świecie. Wszystkie one mają skazę, diabelny kompas, który zawsze pokazuje zły kierunek. I jeśli w pewnym momencie ktoś nie wkroczy, nie zaświeci im w oczy latarką, znikną, utkną w zapomnieniu bądź beznadziei. Czas ten może być różny, od paru sekund do dekad. Ale w końcu nastąpi ten moment, gdy już jest za późno.

Dante miał nadzieję, że zdąży. Znaleźć fińskiego premiera i co ważniejsze, siebie. Wraz ze swoim szczęściem zgubił swoje życie.

Wyjrzał przez okno samochodu na miasto rozmywane prędkością. Wszystko nagie, rozebrane z realności, zabawne w swej nic nie wartej ważności. Ludzie, budynki, pogoda, nawet uczestnicy ruchu drogowego jakoś tracili sens przez pryzmat szklanej szyby. Wraz z szybkością pojazdu wzrastał senny spokój.

Jakby na przekór słodkiej nierealności chwili, Sparda westchnął.

- A może to wcale nie anioły, tylko zwykłe porwanie? Morderstwo? – wypuścił rakietę słowną ze swojej niechęci, która odbijała się jakiś czas od ścian samochodu, zanim zupełnie zgasła.

- Ha, po prostu powiedz że nie chce ci się tam jechać. – Schneizel uśmiechnął się jakoś tak zwierzęco, z lisią przebiegłością.

Dante patrzył na niego niemo, w bezruchu.

Już nieraz widział ten uśmiech, odsłaniający kły. Tę sympatyczną złośliwość, tak pięknie bezpośrednią i szczerą. Wiele dni, wspaniałych dni, upłynęło pod znakiem tegoż właśnie uśmiechu. Jeśli miał jakieś powody do życia, które nie byłyby związane z nienawiścią, była to chęć ciągłego oglądania owych wyszczerzonych kłów i satysfakcji płonącej w szarych oczętach.

Ale te oczy nie miały koloru pochmurnego nieba. Były zielone, barwy zupełnie odmiennej od brudnej bieli.

- Coś nie tak? – Schneizel zerknął na swego pasażera, na chwilę odrywając wzrok od drogi.

Syn Spardy potrząsnął głową, jakby miało to wygonić wszelkie nieforemne myśli. – Nie, ale skoro się martwisz to może wstąpmy do pizzeri. Zmęczony jestem.

- Musimy jeszcze zajrzeć do Parlamentu. Może tam będzie nasza zguba.

- Bardziej prawdopodobne że znajdziemy go w dupie. – mruknął jasnowłosy, zwracając twarz ku oknu.


*


Zmęczenie z wyobraźni pobiegło wprost na przedpola jawy i już tam zostało. Dante rzeczywiście jakoś stracił siły. Siedział w głównym holu fińskiego Parlamentu i w oczekiwaniu na swego partnera z pogardą obserwował polityków duszących się obłudą. Minuty powoli pełzły, irytując swym leniwym tempem. Gdy granicę pomiędzy teraźniejszością a przeszłością pokonał ich chyba z legion, Dante stwierdził, że ma dość. Złapały go potrzeby fizjologiczne, będące idealnym usprawiedliwieniem dla wyjścia z bezczynności. Jakiś krępy, łysiejący mężczyzna w garniturze wskazał mu toaletę.

Parlamentarna ubikacja była pięknym odzwierciedleniem politycznego półświatka. Miejsce pełne przepychu, a w rzeczywistości będące, jakby nie patrzeć, gównem. Lustra oblepiały jedną ze ścian o zdobionych złotem kafelkach. Naprzeciw zwierciadeł rząd kabin z mahoniowymi drzwiami. Nawet płytki na podłodze lśniły sterylną czystością. Cud, miód i orzeszki.

Pół demon nieco niegrzecznie otworzył jedne z drzwi – kopnięciem. I już miał wejść do środka, gdy coś zamigotało w kącie jego oka. Obrócił się w tamtą stronę. Jasna łazienka była zupełnie pusta, jak gdyby nie stworzona dla ludzi. Jednak w jej rogu był jakiś nienaturalny cień. Dante z dłonią na broni zbliżył się w tamtą stronę, ostrożnie stąpając po śliskich kaflach. Przestrzeń jakby wyginała się w tamtym miejscu, gryzła się ze sobą. Cień skulony w kącie pomieszczenia był wypukły. Jakby coś naprawdę tam było.

Ukucnął, by mieć na linii wzroku ową anomalię. Trącił mrok dłonią. I napotkał opór!

Powietrze zadrgało, zachybotało materią. A ciekawość wymieszała się z wątpliwością.

Dante nie wiedział, co dalej z tym robić. Jedyny pomysł, jaki wyrósł w jego umyśle, polegał na rozstrzelaniu cienia, co nie byłoby rozsądne. Pozwolił więc biec czasowi, mając nadzieję, że ten przyniesie rozwinięcie sytuacji.

I przyniósł. Nagle coś huknęło, rozrywając ciszę na kawałki. Zamglone światło odbiło się w lustrach. W podziurawionym powietrzu zawisła skrzydlata sylwetka, o tych samych ślicznych rysach twarzy co anioł, który dostał kulkę w łeb od Dantego. Poruszył ustami, ale nie wypowiedział żadnych słów. Choć Sparda i tak wiedział, co mówi.

Nie szukaj jej.

Nagle zdał sobie sprawę, że zostawił miecz w aucie. Nie miał jednak czasu kląć na siebie. Zareagował instynktownie. Pociski z radością przebiły puszyste anielskie skrzydła, odbierając im cały majestat. Ich właściciel zawył, a cała przestrzeń zadrżała w posadach. Wrzask był nie do zniesienia, ranił ciało i duszę. Wyrywał kawałki jaźni, brutalnie zamazując granicę pomiędzy świadomością a podświadomością. Z każdą sekundą jego trwania łowcy ciemniało przed oczami. Uklęknął, zakrył uszy. I jemu z gardła uciekł krzyk cierpienia. Każda, najmniejsza komórka jego ciała pulsowała boleśnie, sprawiając wrażenie konającej. Wysoki, świdrujący głos anioła wypełniony bólem przebijał umysł na wylot. Dante już nie dawał rady. Jedyne, co pozostało w jego umęczonej głowie, to myśl o tym, by to już się wreszcie skończyło. Jego ciało słabło. Stracił przytomność.

4 komentarze:

  1. Super.
    Ja dopiero poznaję historię, ale twoje opowiadanie jest wciągające i będę tu zaglądać częściej. Na razie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świeeeeetne, nieziemskie, boskie! Jak ja kocham twoje opowiadania. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo wciągający :)
    "Jak skończymy z tym zleceniem, to ci przyłożę."- to mnie rozwaliło xD No i nawet miejsce na 'perkele' się znalazło :D

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3