Muzyka - Klik~!
Świat zamazywał się za szybą w zbitkę ciemnych kolorów. Mężczyzna oparł głowę o chłodne szkło, kosmyki srebrnych włosów przysłoniły mu wnętrze autobusu. Z każdym wybojem drogi pojazdem szarpało gwałtownie, a trzymane w dłoniach jedynego pasażera kartki syczały gniewnie. Gdy tak ten autobus błądził wśród niepokoju pustych ulic, sprawiał wrażenie nienależącego do rzeczywistości. Był jak nierealny strażnik, niewidzialny anioł stróż nocnej codzienności Helsinek.
Leniwe spojrzenie na czarne litery sztywno poukładane na papierowym wydruku. Trochę suchych informacji, tak absurdalnie brzmiących w tych warunkach. Mężczyzna odsunął kartki od siebie, przymknął oczy. Puścił myśli wolno.
Uśmiechnął się kącikiem ust. Nieświadomie.
*
Ogólne zaskoczenie zapanowało w pokoju. Elias wraz z Tove wpatrywali się w przybyłego gościa, on zaś ze zdziwieniem próbował dopatrzeć się w owym nieogolonym mężczyźnie łowcy demonów. A obiekt całego zamieszania wszedł do pokoju i rzucił plikiem kartek na stół z irytacją osoby wymiętej długą podróżą.
- Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem jeszcze wstąpić do pewnej biblioteki. A że to nie po drodze było, to już nie moja wina.. – Schneizel uśmiechnął się, odsłaniając jasne zęby. Ściągnął obszerną czapkę, uwalniając pogniecione włosy koloru mlecznej czekolady.
Lönnrot, obdarzony jasną karnacją, zbladł nieludzko na widok mężczyzny w progu. Wydukał tylko uprzejme powitanie i nie ruszał się, jakby to miało uczynić go niewidzialnym.
- Rzeczywiście, to nie pana wina… - mruknął starszy fin.
Dante oparł się o framugę, uznając, że jeszcze coś ciekawego może się wydarzyć w tej kamienicy. Ze skupieniem wbijał spojrzenie w drugiego łowcę, zwracając uwagę na każdy detal. Wyświechtana, czarna kurtka średniej grubości, kieszenie wypchane banknotami i papierkami po gumach do żucia (miętowe), czyste buty. Zastanowił się chwilę, zmarszczył brwi, wyjrzał za okno. Na ulicy stało tylko auto Tove’go. Wciąż padało. Znów spojrzał na wysokiego mężczyznę. Zdążył się już ogarnąć, niesforne włosy zaczesał palcami do tyłu. Zdecydowanym ruchem uwolnił rękę od ciężaru, jaki stanowiła butelka z dowcipnym napisem Finlandia, stawiając ją na stole.
- No dobra… - powiedział bardziej do siebie, niż do nich. – Cieszę się bardzo, że pan Sparda już tu jest.
Pan Sparda ściągnął końce srebrnych brwi ku dołowi. Skąd ten facet wiedział..?
- Przekazaliście mu zlecenie?
Elias zbity z tropu kiwnął tylko głową.
- No i bosko. A mogę pomóc w tej pracy? – odgarnął z oczu kosmyk włosów, unosząc kąciki ust delikatnie. Nie do pomyślenia wówczas było, że ten mężczyzna mógłby szlachtować demony.
Wyciągając dłonie z przepastnych kieszeni szlafroka, Lönnrot jęknął cichutko. Podrapał się po głowie przyprószonej siwizną.
- Ale, panie Virtanen… - zaczął niepewnie.
- Nie, teraz już Haas. – przerwał mu Schneizel.
- Ale, panie Haas, to pańskie zlecenie. Więc, jeśli nie będziecie mieli nic przeciw, panie Dante, to.. – Elias posłał Spardzie błagalne spojrzenie. – To jasne, że możecie pomóc..
Główny zainteresowany tej wymiany zdań, czyli srebrnowłosy pół demon, zamknął drzwi wejściowe, do tej pory otwarte i podszedł do stolika. Sięgnął po wódkę, otworzył ją i bezpardonowo pociągnął parę łyków.
- Dobry z ciebie człowiek, Haas. – mruknął, odstawiając butelkę na stół. – Ta Finlandia to najlepsze co dziś mi się przytrafiło.
Śmiech. Czysty, zupełnie niepoważny, tak bardzo odstający od bladej twarzy Eliasa. Łowca demonów o włosach w kolorze bursztynu posiadał śmiech, którym byłby w stanie zarazić cały świat.
- No to się dogadamy, widzę. Tylko nie obal całej, bo trzeba jeszcze parę rzeczy ustalić. – rozbawiony Haas wskazał ruchem głowy nieco wyobcowanych finów.
- Taa… - Dante rzucił mu butelkę, po czym usiadł na sofie. – To co jest do ustalenia?
- Pieniądze. Sposób działania i takie tam rzeczy.
- To w sumie nie najgorszy pomysł. – mężczyzna w czerwonym płaszczu zwrócił się do Lönnrota, swego, jakby nie patrzeć, zleceniodawcy. – Myślę, że za odnalezienie waszego premiera… Jak on się w sumie nazywa? No, nieważne. Za odnalezienie go należałoby się 50 tys. Na głowę. Bardzo skromna stawka, nie uważacie? Oczywiście, nie uwzględniając komplikacji.
Drugi łowca przytaknął.
- Czyli razem.. 100 tys. Euro? – szatyn zagryzł w wargę, ręce chowając w szlafrok. – Dobrze. Rzeczywiście, to nie jest zbyt wygórowana cena.
- Jestem zaszczycony, że będę z tobą pracować, Dante-sama. – powiedział Schneizel podniesionym głosem. Skłonił się w pasie przed Spardą.
Ten prychnął, spoglądając z góry na Haasa. – Dante- sama? – powtórzył, trochę zbyt pogardliwie. – To kim w końcu jesteś? Węgrem, Niemcem czy Japońcem?
- Afroamerykaninem. – odpowiedział łowca o zielonych oczach, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Zdążył się już wyprostować, teraz mógł spojrzeć z normalnej perspektywy na swego rozmówcę.
Srebrnowłosy westchnął i dotknął palcami czoło mężczyzny o nieznanej narodowości. Gdy czarny materiał jego rękawiczek musnął kosmyki włosów Schneizela, prąd zatańczył na opuszkach palców łowcy.
- Wytrzeźwiej stary, zanim coś powiesz. – poradził mu, po czym odwrócił się, chwycił butelkę Finlandii i wyszedł, rzucając na pożegnanie, że się jeszcze odezwie. Trzasnął drzwiami. Tak dziecinnie wyraził swoje zniesmaczenie. Chęć uśnięcia zawładnęła nim całkowicie, jak w transie zabrał swoje rzeczy z samochodu Tovego (zostawił je otwarte!) i powlókł się pustą ulicą w poszukiwaniu jakiegoś przystanku autobusowego bądź hotelu. Marzył o ciepłym, miękkim łóżku. Albo o pizzy. Zrozpaczony, umilał sobie podróż opróżnianiem butelki. Na szczęście zawsze miał smykałkę do ujarzmiania ciemności, więc szybko odnalazł się w pogrążonych w nocnym letargu Helsinkach.
*
Otworzył oczy. Jaskrawe światło tanich żarówek autobusu zaatakowało bez ostrzeżenia jego rogówki. Ściągnął brwi w kolorze srebra. Minęła chwila, zanim przyzwyczaił się do jasności. Rozejrzał się po wnętrzu pojazdu komunikacji miejskiej. Wciąż był jedynym pasażerem.
Niechętnie spojrzał na plik kartek. Albo mu się zdawało, albo przez ten czas znacznie przybrały na ciężarze. Atrament zamazywał się i wylewał poza pole widzenia.
Westchnięcie.
- No dobra, muszę to przejrzeć. – powiedział to głośno, na tyle głośno, by dotarło to do jego uśpionej siły. Udało mu się wykrzesać z siebie coś, co nie było czystym zmęczeniem, więc złapał pierwszą kartkę i przejechał po niej wzrokiem.
Anioły w Biblii.
To już znał na pamięć. Tyle razy musiał to przerabiać. Następna.
Anioły w starożytności.
Pobieżnie przejrzał tekst. Babilonia, Egipt. Zwierzęta, ludzkie twarze, ludzkie dusze. Skrzydła. Nie, to nie to.
Kolejna kartka – anioły w okultyzmie.
Toż samo co w Biblii.
Kurwicy można dostać.
Anioły w kabale.
Ciekawe. Doprawdy, ciekawe, ale co z tego, jak zupełnie nierealne?
Objawienia.
Zebrał myśli i skupił się na tekście. Z tego mógłby się czegoś dowiedzieć. Pośród chrześcijańskiego bełkotu, zdołał wyłowić parę informacji.
a) Anioły, objawiając się, nie czynią dosłownie nic. Jedynie mówią.
b) Jeśli pojawiają się przed wieloma ludźmi, następuje to w ważnych momentach dla historii, a gdy pokazują się jednemu człowiekowi, robią to w chwilach trudnych, chwilach zwątpienia.
c) Zawsze miłe, zawsze dobre, zawsze piękne i doskonałe.
Przewrócił kartkę.
Definicje.
- istota nadprzyrodzona, pomiędzy bogiem a człowiekiem;
- uosobienie dobra;
- człowiek ze skrzydłami;
- odwrotność demona;
Dante zatrzymał spojrzenie ciężkich, błękitnych tęczówek na ostatnich dwóch słowach. Chwilę wpatrywał się w tusz układający się w dziwne wzory niby zaszyfrowana wiadomość.
Anioły mają własną wolę… Drwiące oczy uwięzione w doskonałej twarzy skrzydlatej istoty… Zimne, lepkie błoto i gorzki smak rozpaczy… Anioły pośredniczą pomiędzy bogiem a człowiekiem. .. Znikają ofiary… Wiele par kolorowych skrzydeł… Jak tęcza… Jak tęcza… Nigdy niczego nie niszczą… Nie, nie są jak demony… Rozpadająca się anielska twarz… Rayne… Krew na podłodze i odbity w niej pysk potwora… Nie niszczą…
Zerwał się nagle z miejsca.
- Kurwa, wiem! – zawołał, aż kierowca busa zahamował gwałtownie. Zestresowany człowiek odwrócił się zaskoczony, chcąc zobaczyć, co się dzieje, lecz Dante wybiegał już z autokaru. W myślach dziękował Lady za jej jak zwykle świetną robotę.
Teraz przynajmniej wie, przeciwko komu walczy.
Zostaje tylko wyrwanie aniołom ich piór, by nie mogły mamić ludzi niebem.
Nie powiem nic, prócz tego: świetne. No tylko pozazdrościć.
OdpowiedzUsuńmargaret.w
Dzięki za dodanie mnie do linków i przepraszam, że czekałaś tak długo na wpis, który się pojawił.
Mam, nadzieje, że nie namieszałam i nie jeseś na mnie zdziebko obrażona? Nie wiem kiedy ukaże się rozdział, nie mam czasu na pisanie. ;))
OdpowiedzUsuńKońcówka mnie rozbroiła :D Musiało to genialnie wyglądać, a przynajmniej tak to sobie wyobraziłam ;p
OdpowiedzUsuńDobra robota :)